Michał Białoński, Waldemar Stelmach eurosport.interia.pl: Jak miało się coś takiego wydarzyć to może lepiej, że teraz, a nie w Pjongczangu? Kamil Stoch: - Nie, to nie jest dobre pytanie. Co się stało, zawiało w plecy, bo szarpało Ci koszulkę mocno? - Wydaje mi się, że popełniłem drobny błąd. Trochę skok był spóźniony, dostałem dużo powietrza zaraz za progiem, troszkę mnie to wyhamowało, a później, w końcówce lotu, tego powietrza w ogóle nie było. Nie było szans polecieć dalej. Czyli zabrakło warunków z wczoraj, gdy jeśli chodzi o wiatr, było sprawiedliwie? - Oczywiście, że lepiej nam się skacze, gdy jest równo, cicho i każdy może pokazać na co go stać. Dzisiaj było inaczej, każdy musiał się mierzyć z tym, co miał. Ja to przyjmuję z pokorą. Dla mnie się świat nie kończy. Nic się nie stało. Może nie tak - stało się, ale za tydzień mamy kolejne zawody. Pociesza Cię prowadzenie Stefana Huli po I serii? - Owszem, jest jeszcze Stefan, jest Dawid, Maciek, Piotrek. Oni mam nadzieję będą walczyć i sprawdzą kibicom dużo radości. Jesteś doświadczony, potrafisz panować nad swą psychiką, więc pewnie wiesz, że lepiej nie rozpamiętywać porażki, tylko skupić się na najbliższych celach: Willingen i później Pjongczang. Zgadzasz się z taką wizją? - Zgadzam się. Spod Wielkiej Krokwi Michał Białoński i Waldemar Stelmach