Jeśli oddaje się tak fantastyczną próbę na skoczni, za którą się nie przepada, to od razu zasadne wydaje się postawienie pytania, w jaki sposób ten "fenomen" można wytłumaczyć. Nawet jeśli dodamy bezsporny fakt, że warunki wietrzne wybitnie sprzyjały naszemu skoczkowi, rezultat Stocha i tak zasługuje na uznanie. Gdyby to nie był trening, a zawody, wówczas od piątku "Orzeł z Zębu" byłby nowym rekordzistą skoczni noszącej nazwę "Bocian", poprawiając o pół metra wynik Johanna Andre Forfanga (w 2017 roku Norweg pofrunął na odległość 141,5 m). Okazuje się jednak, że utyskując nad koniecznością wyprawy do Rosji, Stoch w swoim przekazie nieco przesadził i po treningach oraz kwalifikacjach przeprosił za swoje słowa. Przypomnijmy, że w Kuusamo powiedział, iż poleci do Niżnego Tagiłu, bo... musi. - Niepotrzebnie tak głupio gadałem. Wtedy to nie był mój dobry dzień do wywiadu. Ale mam nadzieję, że nikogo nie uraziłem, bo też nie wszystko ująłem w taki sposób, jak chciałem i z takimi emocjami, jak powinienem - posypał głowę popiołem Stoch w rozmowie z TVP Sport. Dodał, że to jednak dobrze, że pojawił się w Rosji, bo za nim trzy solidne skoki, na dobrym poziomie. Niespodziewanie Stoch wcale nie rozpływał się w zachwytach nad odległością z pierwszego treningu, zwracając uwagę na inne aspekty. Dodajmy, że w drugim spisał się dokładnie odwrotnie, osiągając zaledwie 104 m. Z kolei w kwalifikacjach zajął 11. miejsce po skoku na 126,5 m. - Odległość to była ostatnia rzecz, na jaką trzeba zwracać uwagę. Wydaje mi się, że bardziej trzeba patrzeć pod kątem technicznym, a pod tym względem wszystko było dobrze - dodał Stoch. Art