Konkursy na polskiej ziemi, w Zakopanem lub w Wiśle, z reguły były i są dla wielu naszych zawodników miejscem, gdzie odzyskują pewność siebie i wchodzą na wyższy poziom. W końcu, jeśli przed tysiącami swoich kibiców skoczek radzi sobie z presją, to siłą rozpędu utrzymuje dyspozycję w kolejnych zawodach. Nie jest to jednak regułą i jednym z zawodników, którzy nie złapali wiatru w żagle na swoim obiekcie, był Maciej Kot. Po dość obiecującej inauguracji sezonu na skoczni im. Adama Małysza, zawodnik klubu AZS Zakopane znów "zakopał" się w problemach, które już w trzecim kolejnym sezonie nie pozwalają mu prezentować pełni potencjału i możliwości. Sam patron skoczni zwraca uwagę, że jego młodszy, nadambitny kolega, nie po raz pierwszy mógł popełnić stary grzech. - Maciek Kot wrócił do skakania sprzed roku, kręci się i leci bokiem. Całe lato pracował nad tym, żeby to wyeliminować i jesienią był numerem trzy lub cztery w kadrze. (...) Wydawało się, że nie ma presji, że sam się nie nakręca, tylko spokojnie dochodzi do formy, a później przyszła Wisła i można było odnieść wrażenie, że znowu chce od razu wygrać. Później się posypało - powiedział Małysz w obszernej rozmowie z "Przeglądem Sportowym". Co zatem stoi na przeszkodzie, by Kot, niczym kiedyś Małysz, w poszukiwaniu formy czasowo odpoczął od PŚ, udał się na małą skocznię, gdzie najłatwiej wychwycić błędy i je skorygował? I tu dochodzimy do sedna sprawy. Polskie skoki zaczynają cierpieć na chroniczny brak dopływu zdolnych zawodników do pierwszej reprezentacji, a zdiagnozowany problem pojawia się na styku wieku juniora i seniora.