- Bywałem porywczy, kompletnie w siebie nie wierzyłem, totalne w siebie nie wierzyłem. Jak czegoś nie osiągnąłem, to miewam dołki i zastanawiałem się, czy nie lepiej to rzucić i zająć się czymś innym - zwierzył się Stoch w rozmowie z Jackiem Kurowskim z TVP Sport. Takie chwile zdarzały mu się pięć lat temu, a z mniejszym nasileniem wracały nawet w zakończonym w marcu sezonie. - Miewam momenty, że jeśli coś pójdzie nie tak, to pierwszy jest strzał w głowę: "Ale jesteś kiepski" - mówiąc bardzo delikatnie. Po paru sekundach jest otrzeźwienie: "Chwila, raz ci nie wyszło, ale nie możesz się oceniać po jednym słabszym momencie w całym roku" powiedział skoczek z Zębu. Nie miał problemu z pogodzeniem się z porażką, tylko z przygotowaniem się do konkretnego, najbliższego zadania. - Szedłem na zawody, żeby je wygrać, a tak naprawdę nie miałem ku temu żadnych predyspozycji. Porywałem się z motyką na słońce - zaznaczył. Później zaczął pracę z psychologiem, poznał podstawy tej dziedziny, pomogły mu kolejne doświadczenia, wyciąganie wniosków z własnych błędów. Miał też niesamowite wsparcie żony. - To nie była depresja, ale bywały takie momenty, gdy żona musiała mną konkretnie wstrząsnąć i pomóc mi uwierzyć w siebie, bo przecież te dwa złote medale olimpijskie nie wzięły się z przypadku, sam na nie zapracowałem. Jeżeli tyle osiągnąłem, to znaczy, że wiem, jak to się robi. Takich momentów było mnóstwo, gdy żona musiała dotrzeć do mojej nieodkopanej pewności siebie. Ewa Bilan-Stoch potrafiła dotrzeć do Kamila, przebić się przez barierę niechęci mówienia o własnych problemach. - Teraz potrafię rozmawiać o nich już publicznie - dodaje Kamil. MB