Odkąd skończył osiem lat, marzył tylko o jednym - zostać olimpijczykiem. I został - jest pierwszym brytyjskim skoczkiem narciarskim, który wziął udział w igrzyskach. Zaczynał od narciarstwa alpejskiego, ale stwierdził, że łatwiej, a przede wszystkim taniej, będzie mu w roli skoczka. W ciągu 20 miesięcy przeszedł drogę od nowicjusza do olimpijczyka. To cud, że nie zabił się na skoczni, ale rachunek za ekspresową naukę skakania na nartach i tak był wysoki: dwukrotnie pęknięta czaszka, złamana szczęka, obojczyk, trzy żebra, uszkodzona nerka i kolano. Nic nie mogło go jednak powstrzymać. Zarabiał jako tynkarz, a podczas wyjazdów na treningi spał w samochodzie czy stodołach, byle tylko móc skakać. Dopiął jednak swego. Wiadomość o kwalifikacji na igrzyska dotarła do niego w Finlandii, gdzie trenował z tamtejszymi skoczkami mieszkając w szpitalu psychiatrycznym, gdzie tanio mógł wynająć pokój. Na olimpijskich skoczniach w Calgary dwukrotnie był ostatni, co nie może dziwić, biorąc pod uwagę choćby jedynie to, że przy wzroście 173 cm ważył... 82 kg. Jedni uważali go za przebierańca, inni cenili za upór w dążeniu do celu i odwagę. Zdobył rozgłos i sympatię. Za godzinne publiczne wystąpienia kasował 10 tys. funtów. W pierwszym roku po igrzyskach zarobił 750 tys. funtów. W 1992 roku został jednak bez grosza przy duszy. Pieniądze wyparowały, za co obwiniał zarządzających jego funduszem. Jego życiorys to gotowy scenariusz na film. To zaskakujące, że aż tyle lat upłynęło zanim w końcu go nakręcono. Eddie sprzedał prawa do filmu opowiadającego jego historię za 180 tys. funtów, ale pieniądze rozpłynęły się, gdy rozwiódł się z żoną. Wyprowadził się z rodzinnego domu i przez rok mieszkał w szopie. Teraz remontuje dom, który kupił, gdy jeszcze nic nie zapowiadało rozwodu. Nie ma jednak do tego ani głowy, ani serca. - Jestem pewien, że gdy skończę, to będzie przyjemnie - powiedział dziennikarzowi dailymail.co.uk, ale na razie mieszka w rupieciarni, w której przejście od drzwi do okna wymaga wspinaczki na sterty wiader z wysuszonego tynku, zakurzonych narzędzi czy niepotrzebnych skrzynek. Chociaż minęło już 30 lat, a Eddie przeszedł po drodze operację korekty wysuniętej żuchwy, to wciąż potrafi zarażać tym samym uśmiechem. Nie jest mu łatwo, ale przecież nawet u szczytu swojej popularności musiał odpierać zarzuty, że jest nieudacznikiem, a sport traktuje jako okazję zdobycia rozgłosu. Eddie żyje w biedzie, ale nie traci pogody ducha: - Jeśli mam być szczery, to jestem szczęśliwym facetem. Mogę powiedzieć, że byłem olimpijczykiem. Mirosław Ząbkiewicz