Decyzja 27-letniego Miętusa nie była zaskoczeniem, ale sportowiec z Dzianisza zrobił wiele, by trudno było odgadnąć, że ogłosi ją właśnie teraz, niedługo po zakończeniu sezonu olimpijskiego. - Nie miałem na ten temat wiedzy, ale analizując jego karierę i poziom sportowy, dla mnie jest to całkiem normalna decyzja - uważa Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego. Najważniejsze rozstrzygnięcie, z punktu widzenia późniejszego rozwoju wypadków, nastąpiło po sezonie 2016/17. Zawodnik klubu AZS Zakopane wówczas prezentował na tyle wysoki poziom na skoczni, że trener Horngacher włączył zawodnika do pierwszej grupy. W komfortowych warunkach przygotowań do sezonu olimpijskiego Miętus miał ostatnią szansę, by przekonać do siebie austriackiego szkoleniowca Orłów. - Warunek był taki, że z końcem września, ewentualnie początkiem października, z ówczesnej grupy ośmiu zawodników odejdzie dwóch, a do sezonu olimpijskiego przystąpi już wytypowana szóstka. W tych okolicznościach Krzysiu, powiedzmy sobie, nie rozwinął się tak, jak trzeba i było wiadomo, że w momencie, gdy wypadł z wąskiej grupy, szanse u niego na wielkie skakanie właściwie się skończą - twierdzi sternik związku. Tajner od razu nadmienia, że również istniała możliwość, by w ścisłej grupie ostatecznie ostała się ósemka zawodników. Jak przekonuje, Horngacher wcale nie musiał nikogo odsuwać z grupy i mógł zatrzymać komplet skoczków, przy czym poziom pozostałej dwójki musiał być wysoki. - W tym gronie był przecież Kuba Wolny, co do którego nie było wiadomo, jak z nim będzie, ale bardzo ładnie powrócił do swojego dobrego poziomu sportowego - uzupełnia prezes. Wyniki Miętusa na skoczni faktycznie nie rzucały na kolana. Olimpijczyk z Vancouver wprawdzie punktował po dwa razy w Letniej Grand Prix oraz w Letnim Pucharze Kontynentalnym, ale jego dorobek był mizerny. Tak oto wypadł z elitarnego grona i przed zimą zakotwiczył w kadrze B, nie skacząc w Pucharze Świata. Tajner przyznaje, że już wtedy dało się zaobserwować w zachowaniu skoczka zwątpienie, ponieważ zdawał sobie sprawę, że w kluczowym momencie nie ułożyło się tak, jak od siebie wymagał. Czy tamte wydarzenia były początkiem końca? - No tak... Z tym że Krzysiu naprawdę był dobrze przygotowany do sezonu olimpijskiego, jeszcze startował w zawodach Pucharu Kontynentalnego i GP, ale widać było, patrząc po wynikach, że odpuścił. Potwierdzało się to, co mówili chłopcy, że czuje się trochę zrezygnowany i raczej myśli o tym, jak ułożyć sobie życie, a nie o wątpliwym powrocie, skoro nie wykorzystał szansy u Horngachera - analizuje Tajner. W sytuacji Miętusa, jak w przypadku wielu innych zawodników poza kadrą A, żadną motywacją nie były <a class="textLink" href="https://top.pl/finanse" title="finanse" target="_blank">finanse</a>. W ciężkim dla siebie okresie skoczek nie był beneficjentem stypendium i nie otrzymywał jakichkolwiek świadczeń. - To prawda, tacy zawodnicy mogą liczyć tylko na sponsora indywidualnego, i to bardziej sympatyka niż takiego mecenasa, który szuka poprzez zawodnika zwrotu medialnego. W takim położeniu jest jednak większość zawodników, ponieważ stypendia mają bardzo nieliczni, czyli nasza ścisła czołówka. Natomiast tacy zawodnicy, jak Krzysztof Biegun, Andrzej Stękała, Bartłomiej Kłusek, Miętus oraz cała grupa zawodników, prezentujących stosunkowo wysoki poziom, pozostaje jednak bez systemowego zabezpieczenia finansowego. Tego rzeczywiście nie ma i to jest nasza bolączka, bo nie dotyczy tylko skoczków narciarskich, ale też innych sportowców w przedziale wiekowym 18-25 lat. Z jednej strony są w odpowiednim wieku i prezentują niezły poziom, ale mają też coraz większe potrzeby finansowe, bo zakładają własne rodziny, a nadto nie mogą liczyć na wsparcie najbliższych, bo pochodzą często z ubogich domów. To zmusza ich do podejmowania życiowych, często bardzo trudnych decyzji - nie kryje prezes Tajner. Miętus nie odchodzi od ukochanej dyscypliny, bowiem już objął funkcję drugiego trenera w klubie KS Eve-nement Zakopane, należącym do Kamila Stocha i jego małżonki Ewy, w którym trenują młodzi adepci skoków. Biorąc pod uwagę mizerne zaplecze kadry A szkoda utraty choćby jednego z zawodników, jednak zdaniem prezesa Tajnera polskie skoki mogą wiele zyskać na nowej roli 27-latka. - Ja na to patrzę jednak troszeczkę inaczej. Owszem, mamy mizerię, ale jeśli chodzi o trenerów, dlatego cieszymy się, że przybędzie nam jeden dobry instruktor, a do tego Krzysiu będzie się bardzo nadawał. Jego nowa rola będzie w tym momencie bardziej cenna niż, że tak powiem, byle jakie skakanie. Dlatego uważam, że w tym przypadku nic złego się nie stało, bo zyskujemy fajnego chłopaka, który może być dobrym trenerem - twierdzi Tajner. Artur Gac