Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami szeroki skład kadry, z którą będzie pan pracował w pierwszej części debiutanckiego sezonu w roli trenera "Biało-czerwonych", miał pan ogłosić po zakończeniu pierwszej rundy fazy play off w PlusLidze. Na stronie PZPS ukazał się jednak komunikat, że listy z powołaniami spodziewać należy się 8 kwietnia. Skąd ta zwłoka? Stephane Antiga: Postanowiłem poczekać z tym i podam nazwiska po dwóch pierwszych meczach półfinałowych. Zapowiadają się interesujące spotkania na wysokim poziomie i myślę, że bardzo mi się to przyda. Wciąż się jeszcze zastanawiam i chcę poobserwować kilku chłopaków. Czyli nie ma pan jeszcze w głowie całego składu? - Jest już prawie gotowy, ale chcę się jeszcze upewnić co do mojej opinii na temat niektórych graczy. Chcę być fair wobec zawodników i mieć poczucie, że podjąłem kompetentną decyzję. Dziennikarze pytają pana wciąż o dwóch konkretnych siatkarzy - Mariusza Wlazłego i Pawła Zagumnego. Irytuje to już pana? - Sądząc po tym, jak często słyszę ich nazwiska, muszę stwierdzić, że są bardzo popularni. To nie tylko sławni gracze, ale także prezentujący wysoki poziom. Rozmawiałem z nimi już i tyle na tę chwilę mogę zdradzić. Jakiś czas temu podkreślał pan, że w drużynie na wrześniowe mistrzostwa świata chce mieć w składzie siatkarzy, co do których będzie miał pewność, że poradzą sobie z presją towarzyszącą występowi w tej imprezie. Czy to oznacza, że kluczowym kryterium wyboru będzie doświadczenie? - To bardzo ważna sprawa, właściwie baza. Mówiąc o doświadczeniu nie mam jednak na myśli tylko starszych zawodników. Niektórzy mają po 20 lat i za sobą wiele trudnych spotkań, których ciężar udźwignęli i zdobywali ważne punkty. Atut dojrzałości potwierdził z kolei ostatni turniej finałowy Ligi Mistrzów (MVP został Rosjanin Siergiej Tietiuchin, który we wrześniu skończy 39 lat - przyp. red). Czyli nie skreśla pan zawodników, którzy zbliżają się do czterdziestki? - Trzeba pamiętać, że sezon reprezentacyjny jest trudniejszy niż klubowy, choćby przez intensywne treningi i podróże w krótkim czasie. Za przykład wystarczy podać Ligę Światową. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że w ostatnim sezonie nieraz było mi bardzo trudno. Oczywiście nie jest to wyłącznie kwestia wieku. Chodzi o to, aby być fizycznie dobrze przygotowanym na intensywny okres gry i utrzymać w tym czasie wysoki poziom. Obecnie bardziej czuje się pan jeszcze siatkarzem czy już jednak trenerem? - Pełnię obie te role. Zwykłem powtarzać, że jak tylko schodzę z boiska, to zamieniam się w szkoleniowca. Drugie z zadań jest dla mnie nowością, ale poświęcam mu wiele czasu i każdego dnia bardzo dużo się uczę. Rola opiekuna "Biało-czerwonych" wydaje się panu obecnie trudniejsza czy łatwiejsza niż to sobie pan wyobrażał w październiku tuż po wyborze dokonanym przez władze PZPS? - Wiedziałem od początku, że moje życie się skomplikuje. Zaakceptowałem pewne trudności z tym związane i nie mogę narzekać. Rodzina oswoiła się już z myślą, że siatkówka wypełnia zdecydowaną większość pana czasu i w najbliższych miesiącach nadal tak będzie? - Na pewno odczują to w wakacje. Po tym jak zakończyłem reprezentacyjną karierę, sporo podróżowaliśmy latem. Od bliskich także moja nowa rola będzie wymagać pewnych wyrzeczeń, dużo o tym rozmawiamy. Bycie trenerem polskich siatkarzy to jednak ogromny honor i satysfakcja. Moja rodzina to rozumie. Bycie częścią drużyny narodowej wiąże się z poświęceniem nie tylko moim - trenera, ale także pozostałych członków sztabu szkoleniowego oraz siatkarzy. Do pierwszej imprezy, w której oficjalnie poprowadzi pan "Biało-czerwonych" - turnieju kwalifikacyjnego do mistrzostw Europy 2015 - pozostało niespełna dwa miesiące. Co pan czuje, lekkie zdenerwowanie? - Raczej podekscytowanie. Chciałbym już zacząć pracę z zespołem. Wspomniana majowa impreza będzie bardzo ważna. Słoweńcy mają w składzie kilku bardzo dobrych zawodników. Pozostali rywale - jako potencjalni słabsi - będą chcieli na pewno "namieszać". To, że mamy mało czasu nie uważam za problem, ale powiedzmy, że może to komplikować trochę zadanie. Opisujący pana ludzie zazwyczaj używają określeń "miły" i "spokojny". Ten wizerunek trochę chyba burzą różowe włosy, które miał pan podczas mistrzostw świata w 2002 roku. Przegrał pan wówczas jakiś zakład? - Zdarzały mi się różne tego typu eksperymenty. Gdy zbieraliśmy się na początku sezonu reprezentacyjnego, to zastanawialiśmy się, co zrobimy, gdy odniesiemy sukces. Czasem padało na farbowanie włosów. Miałem je już w kolorze czerwonym, białym, niebieskim i właśnie różowym. To było dawno temu, ale nie wstydzę się tego. Wiąże się to z miłymi wspomnieniami i moimi kolegami z ekipy "Trójkolorowych". Jako trener Polaków też pan coś takiego planuje? - Nie, nie. To już dawne dzieje. Z wiekiem trzeba się trochę uspokoić. No, chyba że zostaniemy mistrzami świata, to wtedy zobaczymy.