Damian Gołąb, Interia: Jest pan usatysfakcjonowany wynikami drużyny w fazie zasadniczej Ligi Narodów? Vital Heynen: Satysfakcja to zbyt mało powiedziane. Byłem pod wrażeniem postawy moich 26 zawodników. Zaczęliśmy przeciętnie, ale przez całe pięć tygodni wykonywaliśmy dobrą pracę. Potwierdziła to seria siedmiu wygranych meczów z rzędu na koniec rozgrywek. Jestem dumny z gry moich siatkarzy. W każdym turnieju fazy zasadniczej nasz skład był inny, było z nami wielu nowych chłopaków. Naprawdę podoba mi się to, że jestem ich trenerem. Pewnie jest pan zadowolony, że system wprowadzony przez pana w LN, z wieloma rotacjami w składzie, działa tak dobrze? - Jestem jednym z tych ludzi, którzy zawsze wierzą, że to, co robią, jest dobre (śmiech). Ale przed rokiem wielu ludzi w Polsce miało wątpliwości co do pana metod. - To bardzo miła sprawa, kiedy najpierw 90 procent ludzi wątpi, a potem przyznaje, że może jednak miałeś dobry pomysł. Gdy wszyscy od razu się zgadzają, to znaczy, że w twojej koncepcji nie ma nic specjalnego. Nie wszystkie moje pomysły się sprawdzają, ale w ubiegłym sezonie okazało się, że nie jest z nimi tak źle. Zakwalifikowaliśmy się do Final Six LN, zdobyliśmy mistrzostwo świata. W tym roku również zaczynamy bardzo dobrze, znów zagramy w turnieju finałowym. Zobaczymy, jak potoczy się reszta sezonu, ale jesteśmy na ścieżce, na którą miałem nadzieję wejść. Teraz tłumaczę wam wszystkim w Polsce: naprawdę mamy młodych zdolnych siatkarzy. Pokazywali to co tydzień. Jestem chyba bardziej usatysfakcjonowany niż wy. Myślę, że nie doceniacie waszych zawodników. Który z dużej grupy przetestowanych zawodników najbardziej panu zaimponował? - "Testowanie" to nie jest odpowiednie słowo. Ja nie testuję, tylko daję młodym zawodnikom szansę. Wiem, że dzięki temu w przyszłości mogą grać lepiej. To, jak zaprezentują się w tym momencie, nie jest ważne. Musisz najpierw zagrać źle, by nauczyć się, jak grać dobrze. Trzeba dać młodym szansę, by poczuli to na własnej skórze. Przytoczę przykład, o którym wspominałem już wiele razy. Przed rokiem Aleksander Śliwka i Bartosz Kwolek byli z nami tylko do pomocy. W tym roku w LN mogliśmy obserwować, jak stają się ważnymi zawodnikami. To efekt tego, że przed rokiem w nich zainwestowaliśmy. W tym sezonie Piotr Łukasik w swoim pierwszym turnieju też nie zaprezentował się zbyt dobrze, a w kolejnym było już dużo lepiej. Siatkarze potrzebują szansy na słabą grę, by potem wejść na wyższy poziom. Czy tacy siatkarze jak Śliwka i Kwolek mają szanse w walce o podstawowy skład z Wilfredo Leonem, który już trenuje z kadrą w Zakopanem? - Nie mam podstawowego składu. To, co robimy teraz, to zawężanie kadry z 26 do 15-16 chłopaków, którzy pojadą na turniej do Gdańska [kwalifikacje olimpijskie - przyp. red.]. A kto tam będzie grał, tego nie wiem. Dla mnie wszyscy są równi, od Wilfredo Leona po... nie wiem kogo, nie chcę z nikim go porównywać. Zabierzemy na ten turniej 14 siatkarzy w dobrej formie. Nie mam podstawowej szóstki i nie chcę jej mieć. Z Leonem reprezentacja Polski będzie znacznie mocniejsza? - Nie jest złym siatkarzem, więc nam pomoże, ale musimy stworzyć grupę niezłych zawodników. To największe wyzwanie. Mamy trochę talentu i trochę doświadczenia. Musimy radzić sobie bez Bartosza Kurka, wraz z jego brakiem straciliśmy wiele rutyny. Musimy zbalansować drużynę. Na razie nie mogę jeszcze powiedzieć, w jakim miejscu jesteśmy. W polskiej kadrze istnieje życie bez Kurka? - Oczywiście. Mamy wielu dobrych zawodników i zobaczymy, jak rozwiążemy tę sytuację. Każdy z nich jest inny, ma inne umiejętności. Kaczmarek, Muzaj, Konarski - to trzy dobre opcje w ataku. Rozważa pan przestawienie na atak Leona? - Nie widzę takiego rozwiązania, on nigdy nie grał jako atakujący. U nas też tak nie będzie. Obóz w Zakopanem ma przygotować reprezentację Polski do turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich. W tym roku to dla was najważniejsze zawody? - Zdecydowanie. Chcemy zdobyć medal olimpijski. Mamy dwie szanse, by zakwalifikować się na igrzyska. Gdańsk to pierwsza z nich i oczywiście chcemy ją wykorzystać. Zagramy u siebie, będzie bardzo trudno, bo przyjedzie do nas Francja, a to dobry zespół. Ale uważam, że i Polska takim jest, więc czeka nas bardzo wyrównane spotkanie. Mam nadzieję, że za miesiąc będziemy gotowi, by zmierzyć się z tym wyzwaniem. Jak zatem potraktuje pan Final Six LN? - To kolejna szansa dla naszych chłopaków, by grać. Wielu młodych zawodników po raz pierwszy wystąpi w takim turnieju, a to bardzo wartościowe doświadczenie. Po nim zobaczymy, w którym miejscu jesteśmy. Pana pierwszy sezon z polską kadrą był świetny. Igrzyska olimpijskie to chyba jednak zupełnie inne wyzwanie niż mistrzostwa świata? - Igrzyska cały czas są gdzieś daleko. Teraz jesteśmy zajęci tym, by się do nich zakwalifikować, skupiam się wyłącznie na tym. Oczywiście medal olimpijski to moje marzenie. Kiedy go zdobędę, poczuję się spełniony jako trener, więc pracuję, by to osiągnąć. Nasi zawodnicy na pewno czują to samo. Jak ocenia pan szalony kalendarz, który w tym roku zaserwowano drużynom? Puchar Świata rozpoczyna się tuż po mistrzostwach Europy. - Jesteśmy tylko ludźmi i możemy skupić się wyłącznie na jednej rzeczy. Teraz w naszych głowach są kwalifikacje olimpijskie. Dopiero po nich będziemy rozmawiać o tym, co dalej. Puchar Świata, mistrzostwa Europy - to w tej chwili w ogóle nas nie zajmuje. Rozmawiamy tylko o kwalifikacjach olimpijskich. Przed rokiem w czasie zgrupowania w Zakopanem zdobył pan Rysy, po czym zawodnicy poszli w pana ślady. W który szczyt celujecie tym razem? - Nigdy nie robimy dwa razy tego samego. Musimy jeszcze omówić wiele spraw. Zawodnicy mają własne pomysły, coś organizują. Zobaczymy, jak to wszystko będzie działało. Oczywiście sztab szkoleniowy też planuje najbliższe dni. Zrobimy kilka ciekawych rzeczy, ale na pewno nie będziemy niczego powtarzać. Nie wejdziemy na Rysy, może to będzie inny szczyt albo coś zupełnie innego. Rozmawiał Damian Gołąb