PZPS podjął decyzję, że nie przedłuży kontraktu ze Stephanem Antigą. Czy to dobra decyzja? Sebastian Świderski (były reprezentant Polski, prezes ZAKS-y Kędzierzyn-Koźle): Czy dobra, czy zła, to tego dowiemy się w przyszłości. Trenera rozlicza się z wyników i wyniki o nim świadczą. Przed ostatnie dwa lata cele nie zostały osiągnięte, ani na turnieju rangi mistrzowskiej nie osiągnęliśmy sukcesu, ani w Pucharze Świata, w którym wprawdzie zajęliśmy trzecie miejsce, ale celu nie osiągnęliśmy. - Graliśmy świetnie i zabrakło jednego seta. - No właśnie. Ten jeden set i nie zrealizowaliśmy celu, jakim był awans na igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro. Ludzie, którzy oceniają Antigę, muszą patrzeć na suche fakty i na to, co zostało osiągnięte. Oczywiście wiele plusów przemawia za trenerem Antigą. Ale tak, jak powiedziałem wcześniej, trenera rozlicza się z wyników. Antiga podpisując kontrakt z PZPS-em dostał listę celów do zrealizowania. To chyba odpowiedni moment, bo jak zmieniać selekcjonera, to właśnie teraz. - Skończył się czteroletni okres. Dobiega końca umowa z trenerem Antigą. Mamy teraz nowy rozdział, nowy trener powinien mieć przynajmniej możliwość współpracy na dwa lata albo nawet na cztery. Musimy w końcu zrozumieć, że naszym priorytetem są igrzyska olimpijskie. Natomiast duże grono kibiców, dziennikarzy, działaczy domaga się wyniku co rok, co rok musimy zdobywać mistrzostwo. To chyba tak nie wygląda. Co rok możemy ocierać się o czołówkę, być w czołówce, ale to na najważniejszej imprezie musimy zająć miejsce, które będzie nas satysfakcjonowało. Przede wszystkim medal igrzysk, którego nie zdobyliśmy od dawien dawna. To powinien być dla nas priorytet, a po drodze mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy, Liga Światowa, Puchar Świata. Imprezy też ważne, ale powinniśmy się skupić na igrzyskach. Zawodnicy to nie są maszyny, trzeba im dać odpocząć. Mają załamania, mają problemy zdrowotne. Dlatego też, reasumując mocne i słabe strony należy ustalić priorytety, opracować strategię, ale i uwzględnić czynnik ludzki. I krok po kroku, rok po roku realizować zadania. Prezes PZPS Jacek Kasprzyk deklaruje, że z nowym trenerem chce podpisać czteroletni kontrakt, do igrzysk w Tokio. Wygląda na to, że przechodzimy na model amerykański. - Amerykanie to najlepszy przykład. Oni nigdy nie grają rewelacyjnej siatkówki pomiędzy igrzyskami, ale zawsze ocierają się na dużych imprezach o medale. Ktoś może powiedzieć, że w Ameryce Północnej nie mają sobie równych. A Amerykanie ciągle są na igrzyskach i ciągle są w czołówce. Czyli można. Od dwóch lat nie mamy spektakularnego sukcesu, a inne dyscypliny naciskają, jak choćby piłkarze ręczni. Jak pokazał turniej finałowy Ligi Światowej w Krakowie, puste miejsca na trybunach były, co kiedyś się nie zdarzało. - Zgadza się, ale piłkarze ręczni wielkich sukcesów też nie osiągają. Fakt, że na mistrzostwach świata zajęli trzecie miejsce, ale potem nie było medali. Widać, że jest to dyscyplina, która elektryzuje widzów. My doszliśmy już do takiego pułapu, że od nas wymaga się ciągłych zwycięstw i wystarczy, że początek sezonu mamy średni albo nawet słaby i wielu kibiców odpuszcza doping, wyraża swoje niezadowolenia, nie wspiera drużyny. Kiedyś wyników nie było, nie ocieraliśmy się o pozycje medalowe, a kibice przychodzili, fajnie się bawili, cieszyli się, że mogą przebywać z nami. Coś się zatarło. Według mnie, trochę tej siatkówki jest za dużo. Liga, Liga Mistrzów, europejskie puchary, reprezentacja. Z jednej strony fajnie, ale z drugiej nie sprzyja to ściągnięciu ludzi na trybuny. Znaleźć złoty środek, żeby w turniejach niższej rangi ogrywać młodych zawodników, to kibic przyjdzie, z ciekawości zobaczyć, jak młodzi się prezentują i wesprze ich dopingiem. Nie obawia się pan, że siatkówka straci miano dyscypliny numer dwa w Polsce? - Mam nadzieję, że nie. Ale zawsze trzeba pracować i nie można odpuszczać. Piłka ręczna, koszykówka, to sporty, które przyciągają kibiców i powoli hale w tamtych dyscyplinach się zapełniają. My musimy zrobić wszystko, żeby nasza dyscyplina była postrzegana w ten sposób - u nas zawsze się walczy, nie ma wymówek i kibic przychodzi oglądać produkt wysokiej jakości. Jeżeli liga jest słaba, to później przekłada się to też na reprezentację. PZPS daje sobie trzy, cztery tygodnie na znalezienie nowego trenera. Przewijają się nazwiska potencjalnych następców Antigi: Raul Lozano, Radostin Stojczew, Władimir Alekno, podobno chęć prowadzenia naszej kadry wyraził też Andrea Giani. No i wymienia się też trenera ZAKS-y Kędzierzyn-Koźle Ferdinando De Giorgiego. Czy puściłby pan De Giorgiego do pracy z reprezentacją? Łączenie dwóch funkcji - trenera klubowego i reprezentacji - raczej nie wchodzi w grę. - Tu trzeba popatrzeć trochę w innych kryteriach. Jeżeli to będzie trener, który nie zna polskiej ligi, naszych zawodników, to jestem zdania, że podpisując kontrakt powinien zrezygnować z pracy w innej reprezentacji czy w klubie, jak w przypadku wspomnianego Gianiego. Taki szkoleniowiec powinien poznać ligę, środowisko, poznać ludzi z którymi mógłby współpracować. Mam nadzieję, że związek nie dopuści do takich sytuacji, że przyjedzie trener i przywiezie ze sobą sztab ludzi. Wydaje mi się, że powinniśmy inwestować w swoich ludzi, żeby za kilka lat stery kadry objął Polak i mówię to z pełną świadomością. Natomiast jeżeli chodzi o takiego trenera, jak De Giorgi, Lozano, Andrea Anastasi czy Roberto Piazza, oni nie muszą z dnia na dzień rezygnować i od razu zaczynać pracę z kadrą. Ci, którzy pracują w polskiej lidze, na co dzień widzą zawodników, na co dzień analizują grę swojej drużyny, grę rywali, są na bieżąco. Mają najłatwiej i najbliżej. I w tym przypadku, jeżeli chodzi na przykład o De Giorgiego, to nie byłoby potrzeby, że od razu rozwiązywał kontrakt z klubem. Czyli sprawa do negocjacji. - Oczywiście, choć nie widzę możliwości, żeby go puścić w trakcie sezonu. Wydaje mi się, że nawet dla reprezentacji byłoby lepiej, gdyby trener pracował w polskim klubie. Związek nie ponosiłby żadnych kosztów związanych z nauką, z obcowaniem z naszą siatkówką. Ma pan swojego faworyta? - Oczywiście De Giorgi. Znam go od dłuższego czasu. Znam jego warsztat, podejście do zawodników, charyzmę, umiejętności i wiem czego wymaga. W samych superlatywach mogę mówić o Andrei Anastasim, który miał bardzo dobry moment. Pracował z naszą kadrą, teraz pracuje w Polsce, wie gdzie popełnił błędy. Upatrywałbym też kandydata ze Stanów Zjednoczonych, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że wyciągnąć kogokolwiek z uniwersytetu jest praktycznie niemożliwe. W ankiecie na Interii najwięcej głosów dostał Władimir Alekno. - Kibice też widzą, że potrzeba człowieka z twardą ręką, charakterem, charyzmą. Trzeba pamiętać, że mamy młodych krnąbrnych, buńczucznych juniorów i oni też potrzebują twardej ręki, żeby dalej się rozwijać. Jeden z użytkowników napisał nawet, że miejsce Antigi powinien zająć Sebastian Świderski. - Dla mnie za wcześnie, a za chwilę będzie za późno. Trenerem jak się jest, to trzeba być cały czas. Jest takie powiedzenie, że jeżeli nie płyniesz z nurtem, to się tak naprawdę cofasz. W moim przypadku rok rozbratu z trenowaniem, to dużo. Ja na tę chwilę nie widzę siebie w tej roli. Może kiedyś, jak wrócę do trenerki. Czy ktoś z polskich trenerów miałby szansę? - W ogóle się tego nie rozpatruje. Mamy młodych, uzdolnionych trenerów, ale niedoświadczonych, jeżeli chodzi o reprezentację. Kiedyś Krzysztof Stelmach był asystentem Daniela Castellaniego i był wskazywany jako ten pierwszy. Stało się inaczej. Nie wiem dlaczego. Na pewno Kuba Bednaruk rzuca się bardzo w oczy, który co roku z Politechniką i z tymi zawodnikami, których ma, osiąga wyniki, moim zdaniem, bardzo dobre. Z tej maszynki wykręca więcej niż 100 procent. Cieszy powrót Piotrka Gruszki. Natomiast w jego przypadku, trener pierwszej reprezentacji to za wcześnie, ze względu właśnie na brak doświadczenia. Prowadzenie kadry to jest zupełnie co innego niż trenowanie klubu. Czy to nie jest właściwy moment, żeby asystentem nowego trenera został któryś z polskich szkoleniowców z myślą, żeby w przyszłości objął stery reprezentacji? - Pod tym podpisuję się rękami, nogami, głową. Jest chyba takie założenie, żeby w końcu szkolić trenerów, którzy za kilka lat przejmą reprezentację. Nabiorą doświadczenia, obycia na salonach reprezentacyjnych, a nie tylko ligowych. Myślę, że związek w tym kierunku będzie właśnie szedł. Statystyków, analityków mamy na najwyższym poziomie. Brakuje bazy czysto trenerskiej. To też inwestycja w przyszłość. Drugim trenerem kadry powinien być Polak, który może nie rozpoczyna kariery, ale ma już jakieś szlify klubowe i umiejętności i będzie je rozwijał. Był pan świetnym zawodnikiem, później trenerem, dyrektorem sportowym, a teraz jest pan prezesem klubu. Przeszedł pan chyba wszystkie szczeble siatkarskiej kariery. W której roli czuje się pan najlepiej? Która jest najłatwiejsza, a która najtrudniejsza? - Najłatwiejsza, i muszę to niestety powiedzieć głośno, to rola zawodnika, bo są to ludzie, którzy wykonują katorżniczą pracę na treningach, ale wracają do domu, odpoczywają, regenerują siły i przygotowują się mentalne do następnego treningu. Oczywiście to duże obciążenie fizyczne i mentalne. Natomiast jeżeli chodzi o pozostałe funkcje, to tak naprawdę jest to praca 24 godziny na dobę. Mniej pracy fizycznej, ale więcej umysłowej. To są nieprzespane noce, bo jak nie szukanie rozwiązań na boisku jako trener, to szukanie pieniędzy do budżetu, czy szukanie nowych zawodników. To są różne prace i trudno je porównać. Rozmawiał Robert Kopeć