PAP: Transfer do Vervy oznacza dla pana dwa powroty - do stołecznego klubu i pod skrzydła trenera Andrei Anastasiego... Artur Szalpuk: - Dwa największe plusy Vervy to bardzo dobra drużyna, która zajęła w minionym sezonie drugie miejsce i właśnie to, że wracam do współpracy z Andreą. Bardzo się z tego cieszę. Trener też zapewniał, że jest z tego zadowolony i bardzo pana chwalił. Przyznał również, że w Treflu Gdańsk czasem się sprzeczaliście, ale konstruktywnie... - Rzeczywiście zdarzało nam się nieraz, ale bardzo miło i z uśmiechem to wspominam. Dużo rozmawialiśmy. Oczywiście, Andrea - jako trener - szybko raczej ukracał moje zapędy, ale to były konstruktywne dyskusje, nad którymi nazajutrz potrafiliśmy przejść do porządku dziennego. Który ze szkoleniowców bardziej krzyczy? Anastasi czy Vital Heynen? - To ciekawe pytanie, muszę się nad tym zastanowić... Powiedziałbym, że oni inaczej krzyczą. Trzeba to po prostu samemu zobaczyć i ocenić. Michał Kubiak uważa, że szkoleniowiec reprezentacji Polski stał się bardzo normalny. Podczas tegorocznego zgrupowania krzyczał mniej? - Nie krzyczał wcale. To był najspokojniejszy dotychczas okres Vitala w kadrze. Być może to efekt tego, że nie gramy w tym roku w ogóle o stawkę. Myślę też, że wiedział, iż dotarliśmy do Spały po bardzo długiej przerwie oraz nie byliśmy w najlepszej formie fizycznej i chyba dlatego nie mógł też od nas za dużo wymagać. Wracając do Anastasiego, Włoch jest ważną postacią w pana karierze? - Uważam, że nasza współpraca w Treflu była bardzo dobra i mam nadzieję, że przeniesiemy to na nadchodzący sezon w Warszawie. Po tamtym czasie w Gdańsku miałem okazję zagrać jedyny jak na razie sezon reprezentacyjny jako podstawowy zawodnik. To po części zasługa okresu spędzonego w Treflu, bo na jego bazie byłem w stanie dobrze prezentować się w kadrze. To, co wypracowaliśmy w klubie, przenieśliśmy potem na reprezentację z Vitalem. Ostatnie dwa sezony spędził pan w PGE Skrze Bełchatów. Trochę czasu zabrała panu w tym okresie walka z problemami zdrowotnymi. Jak pan teraz ocenia pobyt w tym klubie? - Przyjęło się, że to były dla mnie słabe dwa lata, więc niech tak będzie. Skoro wszyscy tak mówią, to nie będę całego świata przekonywał, że wcale tak nie jest. Miałem kontuzje, to fakt. W ostatnim sezonie np. w żaden sposób nie mogłem zapobiec urazowi kolana, który mi się przytrafił. Myślę też, że gdyby te rozgrywki nie zostały przerwane z powodu pandemii, to osiągnęlibyśmy bardzo fajny wynik. Bo gdy wszyscy byliśmy w stanie grać, to prezentowaliśmy naprawdę fajną siatkówkę. Nic wielkiego wspólnie ze Skrą niestety nie osiągnąłem, ale nie rozpamiętuję tego. W stołecznej drużynie występował pan już w latach 2013-15 - wówczas nazywała się AZS Politechnika Warszawska. To ten sam klub czy przez pięć lat wiele się zmieniło? - Zupełnie inny. Tylko miasto i hale się zgadzają. Verva ostatnie dwa sezony zakończyła na drugim miejscu w PlusLidze. Budżet jest mniejszy w związku ze skutkami pandemii, co miało przełożenie na ruchy transferowe. Czego pana zdaniem można się spodziewać po tym zespole w rozgrywkach 2020/21? - Jak będzie - nie wiem. Mam nadzieję, że będzie to bardzo dobra drużyna, że będziemy wygrywać wiele meczów i grać miłą dla oka siatkówkę. Anastasi mówił, że klub postawił teraz na młodych i polskich zawodników... - Ja już nie jestem młody... Mnie już z kadry wyrzucają, podobno się nie nadaję, więc za dwa lata kończę... A tak poważnie, jest pan gotowy, by być teraz jednym z liderów Vervy? - Myślę, że będziemy mieli w tym sezonie wielu liderów, ale chciałbym być jednym z nich na boisku. Nie mówię, że będę "trzymał" tę drużynę w szatni i ustalał w niej jakieś zasady czy reguły, bo nie jestem od tego. Są starsi zawodnicy, bardziej odpowiedzialni za to i atmosferę. Po prostu bardzo bym chciał, by moja gra przyczyniła się do tego, że zespół będzie prezentował się bardzo dobrze.