- W grę zespołu wkradła się wówczas niepewność, która ciągnie się za nami cały czas - mówi Lozano. - Początek spotkania z Finlandią nie zapowiadał tak przykrego zakończenia. Powiem więcej, graliśmy całkiem dobrze, choć mieliśmy problemy w ataku. Wystarczyło jednak kilka pojedynczych błędów w przyjęciu Michała Bąkiewicza oraz Piotra Gacka i nagle inicjatywę przejęli Finowie - dodaje. Jeszcze niedawno Polacy należeli do najlepiej grających w ataku zespołów narodowych na świecie. Na mistrzostwach wybrańcy Lozano całkowicie się w tym elemencie pogubili. - Kiedy zatraciliśmy dobry atak? Żartując mógłbym powiedzieć, że chyba w podróży z Paryża do Moskwy z międzylądowaniem w Warszawie. Na turnieju we Francji w dwóch wygranych meczach nasza skuteczność była wyższa niż zakładałem. Tylko w przegranym spotkaniu z gospodarzami były pewne kłopoty - mówi Lozano. Zdaniem trenera problem leży w głowach zawodników, a nie w ich przygotowaniu fizycznym. - To nie problem fizyczny, a mentalny. Wystarczy kilka błędów i pewność siebie ucieka. Z każdym kolejnym błędem było jej coraz mniej. Trener Lozano jest bardzo spokojnym człowiekiem, który bolesne porażki tłumi wewnątrz. - Gotuje się w środku, czuje niedosyt, jestem smutny, bo to przecież nie tak miało wyglądać. Całą winę biorę jednak na siebie - zaznacza. Selekcjoner, który poprowadził kadrę do srebrnych medali mistrzostw świata nie obawia się utraty posady po powrocie do kraju. - Jeśli zechcą mnie zwolnić, muszą mi zapłacić. Mam ważny kontrakt - ucina Lozano. Zapytany, czy Polakom po przegranym turnieju łatwiej przyjdzie radzić sobie z presją wicemistrzów świata odpowiada. - Tej presji nie pozbędziemy się już nigdy. Założono ją nam na szyję w Japonii razem ze srebrnymi medalami.