W decydującej piątej partii "Biało-czerwoni" prowadzili już 9:6 i nie potrafili tego wykorzystać. W jednym ustawieniu stracili cztery punkty z rzędu, co okazało się bardzo kosztowne. - Dwa pierwsze sety wygrane dosyć pewnie. Później nie wiem, co się wkradło w nasze szyki, jakaś niemoc, marazm. Początek tie-breaka nie ułożył się po naszej myśli, ale dogoniliśmy przeciwnika i nawet "odskoczyliśmy". I znów przytrafił się przestój. Ciężko tak na gorąco powiedzieć, dlaczego seriami traciliśmy punkty. Decyzja sędziego z pierwszej akcji (nie zauważył podwójnego odbicia bułgarskiego zawodnika - przyp. red) wkurzyła nas dość mocno, bo to był ewidentny błąd. Cóż, trzeba było walczyć, żeby odwrócić kartę i udało się, a potem wszystko poszło w piekło - stwierdził Nowakowski. - Mówiliśmy sobie w szatni, że na takie mecze, jak ten pracowaliśmy całe lato i pół wiosny. Tym bardziej szkoda, że coś takiego się przytrafiło. Widać z rola faworytą nie za bardzo sobie radzimy. Może w przyszłym roku nie będziemy faworytami i nam to pomoże - podkreślił. Niewesołą minę miał także Bartosz Kurek. Przy trzecim meczbolu dla Bułgarii doszło do nieporozumienia między nim a Fabianem Drzyzgą. W efekcie Kurek przekroczył linię środkową boiska i to dało Bułgarom zwycięski punkt. - Dziękuję kolegom, sztabowi szkoleniowemu, który nas dobrze przygotował do tej imprezy. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki. Szkoda, że się nie udało. Trzeci set to trochę nasza wina, bo myśleliśmy, że Bułgarzy już się nie podniosą. Stało się inaczej. Czwarty był bardzo wyrównany. Mogliśmy go wygrać i rozstrzygnąć losy meczu. W tie-breaku sam miałem dwie okazje, które powinienem wykorzystać i myślę, że to zaważyło o naszej porażce - powiedział Kurek tuż po zakończeniu spotkania. Z Gdańska Robert Kopeć