Na koncie macie już trzy zwycięstwa z pierwszego turnieju we Wrocławiu. Słowenia, Łotwa i Macedonia to nie są rywale z najwyższej półki. Z jakim zatem nastawieniem zagracie w Lublanie? Michał Winiarski: - Zależy nam na tym, by zagrać trzy dobre spotkania i odnieść trzy zwycięstwa. To przypieczętuje nasz awans na mistrzostwa Europy, a właśnie takie jest nasze założenie. Zdajemy sobie sprawę, że decydujący będzie pierwszy, piątkowy mecz ze Słowenią. Zwycięstwo znacznie ułatwiłoby dalsze granie. Byłoby spokojniej. To jednak rywal, który z dobrymi przeciwnikami gra znacznie lepiej. Spodziewam się zatem trudnego spotkania. Już w piątek możecie zapewnić sobie awans. Później jednak czekają was jeszcze pojedynki z Łotwą i Macedonią. Jak się na takie mecze zmobilizować? - Jak już wspomniałem, kluczowy będzie piątek. Jeśli wygramy, to później trener Stephane Antiga może pozmieniać trochę skład i spróbować innych ustawień. Te mecze nie będą się bowiem liczyć. Z drugiej strony jednak cały czas gramy oficjalne spotkania reprezentacji, a do tych zawsze trzeba podchodzić poważnie, z maksymalną koncentracją. Nie można sobie pozwolić na lekceważenie kogokolwiek. W Słowenii nie będzie Michała Kubiaka, który złamał dwa palce u ręki i czeka go sześciotygodniowa przerwa. To spore osłabienie? - Na pewno była to bardzo nieszczęśliwa sytuacja. Mam nadzieję, że jak najszybciej wróci do zdrowia i do nas znowu dołączy. My musimy grać jednak dalej, tak czasami bywa. Nie macie czasu na treningi. Spotkaliście się praktycznie od razu po zakończeniu rozgrywek klubowych, parę dni później zaczęły się eliminacje do ME, a jak te skończycie, czeka Was już wylot do Brazylii na pierwsze mecze Ligi Światowej. Łatwiej dochodzi się do formy ciągle grając, czy jednak lepiej byłoby trochę potrenować? - Na pewno fajniej byłoby mieć czas na treningi. Przede wszystkim mielibyśmy czas się wzmocnić na siłowni i kondycyjnie. Tak naprawdę nie mieliśmy możliwości nad tym popracować. Bazujemy cały czas na tym, co wypracowaliśmy w sezonie klubowym. Podtrzymujemy to poprzez spotkania, ale nie ukrywam, że przydałby się taki miesiąc spokojnych ćwiczeń. Takiego komfortu jednak nie mamy. Jakim trenerem jest Antiga. To przecież pana niedawny kolega z boiska. Jak się do niego zwracacie, jak się dogadujecie? - Z obcokrajowcami jest całkowicie inaczej. Już wcześniej Daniel Castellani, Andrea Anastasi czy nawet Raul Lozano wpoili nam, żeby mówić do nich po imieniu. Myślę, że to bardzo fajna rzecz. To zbliża, a mimo wszystko czuje się dystans. Tak samo jest ze Stephane'em. On jest teraz naszym trenerem i jakiś dystans między nami wyrósł. Role są znane i podzielone. Oczywiście czasami, jak gdzieś sobie usiądziemy z boku, prywatnie, można sobie pozwolić na żarty, ale prawda jest taka, że diametralnie zmienił się punkt patrzenia - i nas, i szkoleniowca. To, że się z nim grało niedawno w jednej drużynie, nie ma żadnego znaczenia. Pierwszy turniej eliminacyjny ME we Wrocławiu pokazał, jak ważny w drużynie jest będący w formie atakujący. Czy właśnie Mariusz Wlazły był tym brakującym ogniwem w polskim zespole? - To oczywiście trudno ocenić, ale prawda jest taka, że Mariusz w takiej dyspozycji jest wzmocnieniem dla każdej reprezentacji. Miejmy nadzieję, że utrzyma formę jak najdłużej. Mając w zespole człowieka, który zagrywką potrafi ustawić spotkanie, zyskuje się duży handicap. Jest pan kibicem piłki nożnej? Będzie pan trzymał kciuki w finale Ligi Mistrzów za sukces Realu czy Atletico Madryt? - Oczywiście, że Realu. Mam nadzieję, że nasz sobotni mecz, który zaczyna się o 19.00 skończymy szybko, żeby jeszcze zdążyć na finał Ligi Mistrzów. Od lat kibicuję "Królewskim", z kolei od czterech planuję pojechać na Santiago Bernabeu na jakieś spotkanie. Niestety, gdy mam taką możliwość, to najczęściej w Hiszpanii jest już po sezonie. Czekam jednak na taki moment.