Z dużym smutkiem opuszczał pan w środowy wieczór Ergo Arenę w Gdańsku po porażce w ćwierćfinale z Bułgarami. Chyba jednak można byłoby też znaleźć jakieś powody do zadowolenia przy podsumowaniu występu w tych mistrzostwach - drużyna Niemiec wygrała "grupę śmierci", pokonując m.in. mistrzów olimpijskich Rosjan i znacznie poprawiła wynik z poprzedniej edycji imprezy, gdy uplasowała się na 15. pozycji. Georg Grozer: - Rezultat osiągnięty w Gdańsku nie jest zły, ale bardzo bolą niewykorzystane szanse, których w środowym pojedynku mieliśmy bardzo dużo. Z tego powodu jestem bardzo zły. To była właściwie powtórka z ubiegłorocznego turnieju olimpijskiego, gdzie też zmierzyliśmy się na tym etapie z Bułgarią. Niełatwo wyjaśnić, dlaczego po trzech pięknych meczach w fazie grupowej nadchodzi moment, że wszystko się zacina i nie jesteś w stanie nic z tym zrobić. Mieliśmy lepsze i gorsze chwile w tym spotkaniu i przytrafiło się nam mnóstwo prostych błędów. To był nasz największy problem. Po wygraniu grupy dało się odczuć w zespole większe oczekiwania niż przed turniejem? - Trudno powiedzieć. Ja nie czułem jakiejś większej presji. W środę jednak od początku byliśmy bardzo zdenerwowani. Później chcieliśmy grać na większym luzie i być może trochę przesadziliśmy, bo w niektórych akcjach jakby brakowało nam koncentracji i skupienia. Mecz z Bułgarią określano jako pojedynek dwóch liderów i atakujących - pana z Cwetanem Sokołowem. - On gra bardzo dobrze w tym turnieju i w meczu z nami potwierdził to po raz kolejny. Nie wydaje mi się jednak, aby jedna osoba mogła przesądzić o zwycięstwie. Zawsze potrzebne jest wsparcie ze strony kolegów. To nie tak, że mecze wygrywałem ja. Zdobywałem najwięcej punktów, ale ktoś inny musiał przyjąć zagrywkę, rozegrać czy zablokować. Walczyliśmy i pokazaliśmy, że nie znaleźliśmy się tu przypadkiem. Mam nadzieję, że w kolejnych imprezach osiągniemy razem jeszcze więcej. Oprócz pana sporo pochwał za ME zebrał także trener niemieckiej reprezentacji Vital Heynen. Na czym polega jego wyjątkowość? - To bardzo dobry fachowiec, ma świetne podejście zwłaszcza do młodych graczy, ale korzystamy na tym również my, bardziej doświadczeni. Wprowadził spokój w nasze poczynania. Poprawiliśmy system blok-obrona. Wciąż powtarza, by się "nie podpalać" i że nie każdą piłkę trzeba od razu skończyć. Czasem warto tylko obić ją od bloku rywali i wyprowadzić jeszcze jeden atak. Odchodząc z zespołu Asseco Resovii Rzeszów w 2012 roku wypowiadał się pan bardzo pozytywnie o Polsce. Zawód związany z brakiem awansu do półfinału ME tego nie zmieni? - Nie, to nie będzie miało żadnego wpływu. Mam bardzo dobre wspomnienia, do organizacji turnieju też nie mam żadnych zastrzeżeń. Za wynik sportowy zaś odpowiadam ja i moi koledzy z reprezentacji a nie Polacy. Podczas imprezy był pan głównie skupiony na poczynaniach własnej drużyny. Zdarzało się panu oglądać również mecze "Biało-czerwonych"? - Jak najbardziej i było mi ich bardzo żal we wtorek. Liczyłem, że wygrają baraż i że to z nimi spotkamy się w ćwierćfinale. Trzeba jednak przyznać, że Bułgarzy pokazali się z bardzo dobrej strony. Polacy mają naprawdę dobry zespół, ale - obserwując to z zewnątrz - miałem wrażenie, że na zawodnikach ciążyła zbyt duża presja. Teraz rozpocznie się sąd nad trenerem Andreą Anastasim, pod którego wodzą polska drużyna przegrała trzecią ważną imprezę z rzędu. - Tyle nieudanych zawodów z rzędu to na pewno problem. Moim zdaniem jednak trzeba im dać trochę oddechu. Złapią wiatr w żagle i wrócą na właściwe tory. Nie uważam, aby była konieczność szukania następcy Anastasiego. To naprawdę dobry szkoleniowiec. Pokazał już, że potrafi osiągnąć z tymi zawodnikami dobre wyniki. Tym ostatnim trzeba dać tylko trochę luzu. Z tym może być kłopot. Już za niespełna rok w Polsce odbędą się mistrzostwa świata... Pewnie - podobnie jak teraz - pojawią się oczekiwania medalowe. - Rozumiem, to będzie ważna impreza, ale najpierw trzeba odbudować atmosferę. Wiem, że problemy zdrowotne w ostatnich miesiącach mieli m.in. Bartosz Kurek i Michał Winiarski. Też miałem gorsze chwile i wiem, że niełatwo jest później wrócić do optymalnej formy. Trzeba pamiętać, że nie jesteśmy maszynami. W poprzednim sezonie w barwach Biełogorie Biełgorod wywalczył pan mistrzostwo Rosji i krajowy puchar. Można było usłyszeć i przeczytać wiele bardzo pozytywnych komentarzy odnośnie pańskiej gry. Czuje pan, że jest lepszym zawodnikiem niż rok temu? - Nie wiem. Nie patrzę na siebie w tych kategoriach. Starałem się jak najwięcej nauczyć i dać z siebie wszystko. A oceny pozostawiam trenerom. Jest jakaś szansa, że wkrótce znowu będzie pan występował w polskim klubie? - Czemu nie? Chcę tu wrócić. Z Biełogorie mam podpisany dwuletni kontrakt, więc może później. Mam nadzieję, że pojawią się dla mnie jakieś oferty z Polski. Rozmawiała Agnieszka Niedziałek