Polskie siatkarki przez dekoncentrację, proste błędy i niedokładność pozwoliły słabemu zespołowi uwierzyć we własne możliwości i wygrać seta. Pierwszego na japońskim turnieju i być może ostatniego. Podobna sytuacja miała miejsce w konfrontacji z Kenią. Wówczas można było to wytłumaczyć tremą związana z pierwszym meczem na MŚ. Czym teraz wytłumaczyć taki obrót wydarzeń na boisku? Dniem przerwy, zbytnim rozluźnieniem po łatwo wygranej inauguracyjnej partii? Odpowiedź na to pytanie muszą znaleźć same siatkarki. Im szybciej to odkryją, tym lepiej dla nich samych i dla nas kibiców trzymających kciuki przed telewizorem. Mistrzostwa świata to wyczerpujący turniej i trzeba rozważnie gospodarować siłami, żeby nie zabrakło ich w momentach naprawdę ważnych. Każdy w niefrasobliwy sposób stracony set może drogo kosztować w kolejnych fazach mundialu. Na szczęście zimny prysznic podziałał na Polki mobilizująco i w kolejnych odsłonach nasze zawodniczki udowodniły, kto jest lepszy. Wygrana z Kostaryką na pewno cieszy, bo Polska została liderem tabeli grupy A i kontynuuje serię zwycięstw. Cieszy także to, że trener Ireneusz Kłos dał pograć wszystkim zawodniczkom. Selekcjoner nie forsował sił podstawowej rozgrywającej Izabeli Bełcik, a także znakomicie spisującej się od pierwszego spotkania mistrzostw Marii Liktoras. Zwłaszcza, że obie narzekają na problemy z kolanami. Miejmy nadzieję, że po słabszym występie mistrzynie Europy "sprężą się" i tak jak w rywalizacji z Koreą Płd., pokażą na co je naprawdę stać w sobotnim spotkaniu z rewelacyjnym Tajwanem.