Trener Andrea Anastasi pracuje z polską kadrą niespełna rok, a już ma na koncie pasmo sukcesów. Pod jego wodzą Polacy po raz pierwszy w historii stanęli na podium Ligi Światowej (brązowy medal). Na mistrzostwach Europy wprawdzie nie obronili tytułu, ale również zdobyli medal (brąz). I teraz srebro w Pucharze Świata. Trzeba pamiętać, że początek pracy Anastasiego nie należał do łatwych. Z różnych powodów z gry w reprezentacji zrezygnowało kilku kluczowych graczy. Anastasi sięgnął po zawodników do tej pory drugoplanowych i wydobył z nich to co najlepsze. Okazało się, że Łukasz Żygadło może z powodzeniem prowadzić grę "Biało-czerwonych". Przestawienie Zbigniewa Bartmana z pozycji przyjmującego na atakującego okazało się trafnym posunięciem. Libero Krzysztof Ignaczak przechodzi sportową drugą młodość, a Bartosz Kurek wyrasta na prawdziwego lidera kadry. Odkryciem włoskiego szkoleniowca okazał się natomiast Michał Kubiak. Anastasi umiejętnie dobrał zawodników pod każdym względem. Stworzył niezwykle wyrównaną drużynę w której każdy pełni ważną rolę. Takiej drużyny w ostatnich latach chyba nie mieliśmy. Właśnie szeroki i wyrównany skład, wzmocniony Pawłem Zagumnym i Michałem Winarskim, to był klucz do sukcesu w Japonii. Przy tak morderczej dawce meczów ten element okazał się decydujący. Wejście zawodnika z ławki nie obniżało jakości gry, a wręcz przeciwnie. Wystarczy przypomnieć mecz z Włochami. Dwa pierwsze sety przegrane wyraźnie. Na boisku pojawili się Zagumny, Michał Ruciak oraz Jakub Jarosz i nagle obraz gry uległ diametralnej zmianie. Polacy odnieśli niezwykle ważne zwycięstwo z Italią 3:2. Przez cały turniej Anastasi nie bał się rotować składem i dokonywał zmian w odpowiednich momentach. "Zagraliśmy niewiarygodny turniej. Mamy za sobą jedynie sześć miesięcy wspólnej pracy, a w Pucharze Świata zajęliśmy już drugie miejsce. Musieliśmy wykazać się bardzo dobrą grą, by zajść tak wysoko, ale musimy zrobić jeszcze więcej, by osiągnąć najwyższy poziom. Czeka nas jeszcze dużo pracy" - powiedział Anastasi. Włoski szkoleniowiec "Biało-czerwonych" wie co mówi, bo takie sytuacje jak w meczu z Rosją w piątym secie nie powinny mieć miejsca. Prowadząc w tie breaku 14:9 nie można przegrać, a to naszym siatkarzom się niestety przydarzyło. Pewnym usprawiedliwieniem może być to, że już wcześniej wszystko było rozstrzygnięte. Ale gdyby taka sytuacja miała miejsce na przykład w półfinale igrzysk olimpijskich? Aż strach pomyśleć o konsekwencjach. Teraz jednak jest czas, choć krótki, bo trzeba wznowić rozgrywki ligowe, na świętowanie. Wnioski należy wyciągnąć i solidnie przygotować się do olimpiady w Londynie. Polacy dzięki temu, że awans mają już w kieszeni mogą spokojnie szlifować formę nie tracąc sił i energii na turnieje kwalifikacyjne. Już teraz "Biało-czerwoni" są stawiani w gronie faworytów igrzysk. Warto podołać wyzwaniu, bo ostatni olimpijski medal dla Polski zdobyła złota drużyna Huberta Wagnera w 1976 roku.