Wybrany najwartościowszym zawodnikiem turnieju (MVP) ani myśli o zakończeniu kariery. "Będziecie musieli mnie jeszcze trochę znosić. Tak szybko nie mam zamiaru opuszczać parkietu" - śmiał się Gruszka. Po raz pierwszy koszulkę z orzełkiem na piersi założył siedemnaście lat temu. Siatkarskiego rzemiosła uczył się w rodzinnych Kętach od ojca i brata. Występował wówczas w miejscowym klubie "Hejnał". W wieku 16 lat trafił do BBTS-u Włókniarz Bielsko-Biała, pod skrzydła Wiktora Kreboka, ówczesnego trenera reprezentacji Polski. To on jako pierwszy obdarzył go zaufaniem i wprowadził młodego zawodnika na krajowe parkiety pierwszej ligi i kadry. Po dwóch latach przeszedł do AZS Częstochowa. To był bardzo udany okres w karierze Gruszki. Właśnie z klubem spod Jasnej Góry sięgnął po swoje pierwsze mistrzostwo Polski (1995). W tym samym roku zadebiutował w reprezentacji. Nietypowo, bo zaczął od występów z seniorami, a dopiero później stał się liderem juniorskiej drużyny, z którą wywalczył mistrzostwo Europy (1996) i świata (1997). "Jejciu jaki ja byłem wtedy młody. Teraz widzę jak dużo różni się sukces w dorosłej siatkówce od tego w młodym wieku. Całkowicie inaczej się do tego podchodzi" - ocenił Gruszka. Od tego momentu żaden turniej rangi mistrzowskiej nie odbył się bez "Gruchy". Nie przeszkadzały mu kontuzje, nigdy nie potrzebował odpoczynku, co zdarzało się innym reprezentantom. Przez siedemnaście lat był na wezwanie każdego trenera. Jako 19-latek stał się już liderem seniorskiej kadry. W kwalifikacjach do igrzysk olimpijskich w Atlancie odebrał dwie nagrody - za najlepiej atakującego i najwięcej punktującego zawodnika. Z Częstochowy trafił do Włoch. Najlepszej ligi świata, o występach w której marzy każdy siatkarz. W słonecznej Italii spędził cztery lata, grając kolejno w Zecie Line Padwie, Alimenti Sardi Cagliari i Adrii Volley Bernardi Trieste. "To były bardzo udane lata. Miło wspominam pobyt we Włoszech" - dodał. Na sezon pojechał do francuskiego Tourcoing LM i po pięciu latach emigracji w 2004 roku postanowił wrócić do Polski. To był dobry krok. Trafił do Skry Bełchatów i wywalczył z nią Puchar i mistrzostwo kraju. Po rocznym pobycie w AZS-ie Olsztyn, znowu wrócił do Bełchatowa i ponownie sięgnął po dublet. Dostał propozycję gry w Turcji. Skorzystał z niej i wyjechał do Izmiru. "Całkiem inaczej wyobrażałem sobie ten kraj i ludzi w nim żyjących. Byłem mile zaskoczony. Świetnie się tam czułem i szkoda, że nie udało się przedłużyć kontraktu. Wiele rzeczy się na to złożyło. Z kolegami żartujemy, że głównie to, iż nie mam hiszpańskiego paszportu" - wspominał. Wrócił więc do kraju i podpisał kontrakt z Delektą Bydgoszcz. To właśnie w jej barwach będzie występował w kolejnym sezonie. Gruszka jako jeden z nielicznych w historii polskich siatkarzy ma w dorobku występy na trzech igrzyskach olimpijskich. Jako 19-latek pojechał do Atlanty (1996). Wyjazd okazał się niewypałem. Polacy przegrali wszystkie spotkania, ale winą nie obciążono młodych zawodników. Do Sydney w ogóle się drużyna nie zakwalifikowała, a w Atenach (2004) i Pekinie (2008) zajęła piąte miejsce. Zwłaszcza rok temu do kraju zawodnicy wracali rozgoryczeni i smutni. "Liczyliśmy na więcej" - mówił wówczas. Apetyty były duże, bo dwa lata wcześniej pod wodzą Raula Lozano sięgnęli po srebro mistrzostw świata w Japonii. To jednak nie drugie miejsce w siatkarskim mundialu jest największym osiągnięciem Gruszki. "Złoto w Izmirze w mistrzostwach Europy ma jeszcze lepszy smak. Być najlepszym to wspaniałe uczucie" - ocenił Gruszka. Jego dobry występ w Turcji został doceniony i przez innych. Został wybrany MVP turnieju - po raz pierwszy w karierze. "To dopiero numer, mając 32 lata zostać najbardziej wartościowym zawodnikiem mistrzostw" - cieszył się. "A tak mało brakowało, by mnie tu w ogóle nie było" - dodał. Faktycznie. Gruszka karierę rozpoczynał na pozycji atakującego. Szybko jednak został przemianowany na przyjmującego. Przed tegorocznym sezonem kadrowym trener Daniel Castellani potrzebował jednak zawodnika w ataku. Nie zawahał się i zadzwonił do "Gruchy". On, jak zwykle, nie odmówił, mimo że wiele pracy kosztowała go ponowna zmiana pozycji. "Były trudne momenty. Nie zawsze wychodziło tak, jak powinno. W kwalifikacjach w Gdyni do mistrzostw świata wiele rzeczy jeszcze nie współgrało. Przebłyski miałem już w memoriale pamięci Huberta Wagnera w Łodzi. Jak widać rozkręciłem się jednak dopiero w mistrzostwach Europy" - ocenił Gruszka. Nawet Daniel Castellani przyznał, że to właśnie postawa "Gruchy" najbardziej go zaskoczyła w tureckim czempionacie. "Wiedziałem, że to bardzo dobry zawodnik, ale nie spodziewałem się, że tak wystrzeli w Turcji. Był bardzo ważnym ogniwem, zarówno na boisku, jak i poza nim" - ocenił Castellani. "To bardzo wszechstronny siatkarz. Tak się stało, że potrzebowaliśmy go na tej pozycji i znakomicie się z tego wywiązał. Wszystko zależy od tego jak się potoczy przyszłość. Może zostanie na ataku, a może będzie potrzebny jako przyjmujący? Wiele zależy od wyników młodzieży np. Zbigniewa Bartmana, czy jak będzie wyglądał powrót po kontuzji Sebastiana Świderskiego" - dodał argentyński szkoleniowiec. Najważniejsze jednak w tym wszystkim jest, że najlepszy zawodnik mistrzostw Europy 32-letni Gruszka czuje się jeszcze na siłach, by występować w biało-czerwonych barwach. Nie stawia sobie żadnych granic i jego udział w jego czwartych igrzyskach olimpijskich, tym razem za trzy lata w Londynie jest bardzo realny. "Zakończenie kariery? W ogóle o tym nie myślę. Na razie mam zdrowie i jeśli mogę to robić, co kocham, to staram się też być w tym jak najlepszy. Nie stawiam sobie też żadnej granicznej daty. Chcę grać na tym poziomie co teraz jak najdłużej. Zwariowałbym gdybym sobie powiedział, że na przykład po igrzyskach w Londynie kończę. Odliczałbym, że zostało mi jeszcze trzy lata, dziesięć dni i parę godzin. To byłoby bez sensu. Wtedy chyba dałbym sobie spokój z tym wszystkim" - powiedział. Jednocześnie dodał, że zdaje sobie sprawę z tego, że jest bliżej końca niż początku kariery. "Może w Turcji to był mój ostatni turniej? Ale po co tak analizować? Na pewno jest to jeden z ostatnich, bo nie ma co się oszukiwać. Wiecznie nie będę grać. Patrzę jednak do przodu, mamy fajną grupę, świetnych ludzi. Jeszcze będziecie mnie musieli oglądać" - zapewnił. Taką nadzieję ma też Castellani. "Piotrek będzie miał miejsce w reprezentacji tak długo, jak będzie prezentował wysoki poziom. Oczywiście nie mogę obiecać mu miejsca w kadrze, ale tak długo, jak nie ma nikogo lepszego na jego miejsce nie wyobrażam sobie, by wiek miał jakieś znaczenie. W Turcji dla drużyny zrobił wiele dobrego i wierzę w to, że nie były to jego ostatnie słowa. Boisko mówi o nim wszystko. On znalazł w Izmirze dialog z parkietem" - powiedział.