Faworytem tej konfrontacji byli siatkarze Lotosu Trefl, którzy w dotychczasowych 19 spotkaniach ponieśli tylko dwie porażki, najmniej w PlusLidze. Ulegli jedynie u siebie Cuprum Lubin 0:3 oraz przegrali w Bełchatowie z PGE Skrą 2:3. Z kolei częstochowianie wcześniej odnieśli zaledwie trzy zwycięstwa. Dzięki niespodziewanemu triumfowi w Gdańsku zawodnicy AZS nie tylko przerwali serię dziewięciu kolejnych wygranych rywali, ale także zanotowali pierwszy ligowy sukces po dziesięciu porażkach (w tym sześciu 0:3) z rzędu. Ostatni raz pogromca Lotosu Trefl cieszył się ze zwycięstwa 12 listopada, kiedy w 9. serii pokonał u siebie 3:0 BBTS Bielsko-Biała. "Zagraliśmy beznadziejnie, a przyczyną tej porażki była nasza postawa. Nie koncentrujemy się na siatkówce, a jeśli nie potrafisz się na niej skupić, to przegrywasz. Już w Pucharze Polski mieliśmy w dwóch setach problemy z BBTS, który w tej kolejce uległ u siebie 0:3 Transferowi Bydgoszcz, a w konfrontacji z nami wyglądał jak jeden z najlepszych zespołów świata" - powiedział po spotkaniu Anastasi. Gdański szkoleniowiec nie zamierzał umniejszać niespodziewanego sukcesu AZS, który wygrał 25:18, 25:16, 25:23. "Goście wykorzystali szansę, aby pokonać nas do zera. I chwała im za to. Już w pierwszym secie pokazaliśmy, że nie potrafimy wykańczać łatwych piłek, a jeśli dajesz takie prezenty, to nie masz prawa oczekiwać, że wygrasz mecz" - ocenił. Po tej porażce Anastasi największe pretensje miał jednak do siebie, a nie do swoich zawodników. "Nie winię drużyny, tylko siebie, bo powinienem zapobiec pewnemu rozprężeniu w naszych szeregach. Jeśli zamierzamy wrócić na zwycięskie tory, musimy pamiętać, że nie jesteśmy mistrzami, tylko normalną drużyną. Podczas najbliższego treningu trzeba to zawodnikom przypomnieć" - podsumował trener gdańskiego zespołu.