Rugby jest sportem rodzinnym. Nic się złego nie dzieje, gdy grają np. drużyny z Trójmiasta, których kibice piłkarscy są ze sobą mocno zwaśnieni, jak w przypadku Arki Gdynia i Lechii Gdańsk. Przeciwnie niż na stadionach futbolowych, doping jest tylko pozytywny i nie ma policyjnych zasieków i helikopterów. Czymś w rodzaju meczu derbowego było również sobotnie spotkanie w rugby pomiędzy Ukrainą i Polską we Lwowie. To był pierwszy mecz w ramach rozgrywek Rugby Europe Trophy (odpowiednik europejskiej trzeciej dywizji w tym sporcie) i pierwszy w historii, który zakończył się wyjazdową wygraną Polaków na Ukrainie - było 27:24 dla Biało-Czerwonych. Nie brakowało dopingu dla swoich drużyn, były łączone szaliki, a po meczu było wspólne piwo, i to niejedno. Rugby. Ukraina - Polska 24:27 we Lwowie Niestety, na skraju trybuny kameralnego stadionu Sokoła Lwów zasiadła grupa kibiców miejscowego klubu piłkarskiego Karpaty (aktualnie na trzecim poziomie ligowym) - tak przynajmniej można było wywnioskować z okrzyków przez nich wznoszonych. W dużej liczbie obecne były czarno-czerwone flagi, które w Polsce kojarzą się z kultem UPA i Stepana Bandery, odpowiedzialnych za masakrę polskiej ludności na Wołyniu w latach 1943-44. Na Ukrainie barwy czarno-czerwone traktowane są jako symbol walki z komunistyczną opresją i oporu wobec sowieckiego okupanta. To już kwestia nieco odmiennej perspektywy, z jakiej patrzą obydwa państwa. Nie ma natomiast pola do interpretacji w sprawie flagi wywieszonej przez kibiców Ukrainy. Jedna z nich głosiła "Zakerzonie" i pisane cyrylicą nazwy polskich miast: Przemyśla, Jarosławia i Chełmu. Słowo wyjaśnienia - "Zakerzonie" pochodzi od nazwiska brytyjskiego lorda Curzona, który po I wojnie światowej uznał granicę Polski przed III rozbiorem w 1795 r. za linię demarkacyjną. Wtedy to była zwykła linia na mapie, potem zyskała nazwę "linii Curzona", dziś stanowi w przybliżeniu granicę między Polską i niepodległą Ukrainą. "Zakerzonie", czyli to co leży za linią Curzona. Na szczęście z pomeczowych rozmów ze lwowskimi Ukraińcami nie wynika, że ktokolwiek uznaje tych od flagi za coś więcej niż margines. - To zwykła prowokacja, w dodatku głupia - wyjaśnił nam jeden z kibiców Ukrainy.I miał rację. Europejska współpraca między narodami może odbywać się tylko w poszanowaniu obecnie obowiązujących granic. Nikt o zdrowych zmysłach w Polsce nie będzie przecież zgłaszał pretensji do Wilna, Lwowa czy Grodna. Długo zastanawiałem się, czy w ogóle pisać o "Zakerzoniu", czy dawać głos takiej prowokacji. Ostatecznie uznałem, że głupotę warto piętnować. W dodatku patrząc na polskie "patriotyczne" i piłkarskie fora internetowe ta prowokacja padła na podatny grunt. Internetowym wojownikom zamiast gotować się, radzę zainteresować się ciężkim losem rodaków na Ukrainie i wysłać parę złotych np. na utrzymanie Cmentarza Orląt na lwowskim Łyczakowie. To będzie bardziej produktywne od internetowych gróźb rewanżu. A ukraińscy prowokatorzy? Niepotrzebnie weszli w zabłoconych piłkarskich butach do czystego rugbowego pokoju, ot co. Maciej Słomiński, Lwów