Ostatnio, szczególnie na Wyspach Brytyjskich, sporo mówi się o odejściu Jadona Sancho z Borussii Dortmund do jednego z klubów z Premier League. Piłkarz miał się już nawet dogadać z klubem, że w lecie będzie mógł odejść za około 80-90 milionów euro. Jednak dla wielu angielskich klubów może to być kwota nie do przeskoczenia, dlatego zaczęto spekulować, że młoda gwiazda BVB może przenieść się do Bayernu, gdzie... miałaby zastąpić "Lewego". Plotki transferowe szkodzą "Lewemu"? Tak przynajmniej sugerowali brytyjscy dziennikarze, jednak Christian Falk z "Bilda", bardzo dobrze zorientowany w realiach Bundesligi, uznał, że takiego tematu nie ma. Przy okazji wbił szpilkę menedżerowi Roberta Lewandowskiego, Piniemu Zahavi. - Kiedy tylko zauważy, że coś się dzieje, zaczyna dzwonić do klubów. Zahavi czasem sam jest dziennikarzem. Dokładnie wie, jak kreować plotki transferowe - powiedział Falk.I jego zdaniem nie działa to najlepiej na samego Lewandowskiego. - Kiedy pojawił się temat Erlinga Haalanda, nikt z Bayernu nie zdementował tych pogłosek. A przecież Lewandowski to czołowy piłkarz świata, wygrał Ligę Mistrzów. Co, jeżeli dojdzie do wniosku, że w Monachium chcą kogoś młodszego? - mówił Falk. Sytuację z Sancho porównał do zamieszania, które miało miejsce kilka sezonów temu, kiedy do Bayernu przymierzano Lukaku. Wtedy ponoć Lewandowski miał być bardzo poirytowany całą sprawą i wymusił obietnicę, że Belg nie trafi do Monachium. KK