Stadiony przed Euro 2012 rosną jak na drożdżach. W moim przekonaniu, to element skoku cywilizacyjnego, który jest konieczny, by Polska stała się nowoczesnym państwem. Co nie znaczy, że problemy można zamiatać pod dywan, głosząc, ileż to meczów międzypaństwowych lub koncertów rockowych odbędzie się na Stadionie Narodowym w Warszawie. Minister Adam Giersz musiał interweniować, aby PZPN nie myślał o przeniesieniu spotkania z Niemcami z Warszawy do Gdańska. Powodem niefortunna korespondencja Rafała Kaplera, szefa Narodowego Centrum Sportu. Kapler czuje się naprawdę ważny i - w kontekście meczu Polska - Niemcy na otwarcie Stadionu Narodowego - zaprosił PZPN do organizacji tego wydarzenia! Tyle że zapomniał (nie wiedział?!), że głównym organizatorem spotkania może być tylko piłkarska federacja, a nie NCS. Kiedy pismo Kaplera trafiło na biurko sekretarza generalnego PZPN, Zdzisława Kręciny, ten natychmiast skonsultował się z prezesem Grzegorzem Latą. Kolejny ruch - rozmowy z Gdańskim, aby 6 września 2011 roku to PGE Arena Gdańsk była świadkiem spotkania z półfinalistą mundialu 2010 roku. Dopiero minister Giersz załagodził sytuację. Gdy polityka wtrąca się do sportu O tej całej sytuacji piszę, ponieważ "Gazeta Wyborcza" w grudniu ubiegłego roku zorganizowała dyskusję na temat wykorzystania stadionów. Krzysztof Sachs z firmy doradczej Ernst&Young stwierdził: "Polskie stadiony mają na siebie zarabiać, bo de facto nie są stadionami, a stadiono-biurowcami". Na co Kapler - odpowiadający za inwestycję rządu w Stadion Narodowy - zaznaczył: "Od 2013 roku zyski z jego użytkowania mają pokryć roczne koszty utrzymania". Dodał: "W zeszłym roku w Warszawie były dwie imprezy na 50 tysięcy widzów. Teraz możemy ich mieć 20". Dwadzieścia?! Gość naprawdę nie wie, o czym mówi! Już dwa lata temu Kaplar ogłosił, że rocznie na Stadionie Narodowym będzie "Osiem - dziesięć meczów międzynarodowych". Tyle że zapomniał, iż rocznie terminów FIFA jest 10-12, a przecież połowa to mecze wyjazdowe. Zapomniał także, że o meczach u siebie decyduje PZPN, a nie Narodowe Centrum Sportu. Nawet Sting nie przyniósł zysków! Mecenas Jacek Masiota właśnie zaproponował zarządowi związku, aby urządzać przetargi między miastami na organizację kolejnych spotkań międzypaństwowych. Masiota mówi: "Jestem pewny, że będzie to kolejne, naprawdę dobre źródło finansowania PZPN". Dotychczas związek często musiał dokładać do meczów międzypaństwowych. Na meczu z Wybrzeżem Kości Słoniowej w Poznaniu zarobił 1,5 miliona złotych! Masiota mówi: "Te przetargi to naprawdę może być dodatkowa kasa dla PZPN. A co do organizacji wielkich koncernów w Polsce, to znają się na tym trzy osoby w dwóch firmach. Naprawdę nie jest to łatwy biznes. Poznań na koncercie Stinga wyszedł na zero, bo po pierwsze - znalazł sponsora strategicznego, a po drugie Sting był w trakcie światowego tournee".