Czy zamierzał Pan wywrzeć presję na selekcjonerze? - Absolutnie nie. Od początku zgrupowania postawiłem sobie za cel, że dam z siebie wszystko co mam, żeby później nie mieć do siebie pretensji. Gdybym to ja miał odpaść, to stanąłbym przed lustrem i powiedziałbym sobie: zrobiłem wszystko co w mojej mocy, trudno, nie załapałem się. Okazało się inaczej. Miał Pan wrażenie, że rywalizował z Radosławem Matusiakiem? - Właśnie nie miałem takiego wrażenia, bo razem z Radkiem zagraliśmy tylko w jednym meczu z FC Schaffhausen. Później ja już praktycznie nie grałem i był to dla mnie sygnał, że albo już trener wszystko wie o mnie, albo powie "dziękujemy Panu". To na treningach przekonał Pan Beenhakkera do siebie? - Myślę, że trener miał już jakiś plan wcześniej i chodziło tylko o postawienie kropki nad i. Jaki kolejny cel postawił Pan przed sobą? - Walka do samego końca, żeby zagrać w jakimś meczu na Euro. Zdaję sobie jednak sprawę, w którym jestem miejscu i w którym stoję szeregu. Ja jednak nigdy się nie poddaję i nigdy nie powiem, że jestem drugi, czy trzeci. Ciśnienie już spadło i można skupić się tylko na treningach? - Nie ulega wątpliwości, że chodziło mi po głowie, że może przyjeżdżam po to, żeby pokazać się, a jak coś zrobisz źle, to jesteś do odstrzału. Jednak życie okazało się inne. Kto pierwszy pospieszył z gratulacjami? - Oczywiście rodzina, z żoną i dziećmi na czele. One bardzo za mną tęsknią. Jak widzą mnie w telewizji podczas meczu, to rano myślą, że jestem już w domu i mówią, że "przecież mecz się skończył"...