Do Bukaresztu wiosną 1995 roku nasze reprezentacja jechała z myślą o zdobyciu kolejnych punktów. Na początek eliminacyjnych gier zespół trenera Apostela niespodziewanie przegrał bowiem na wyjeździe z Izraelem (1-2). Teraz trzeba było więc odrabiać straty. Mecz na stadionie Steaua Bukareszt obserwowało ponad 20 tysięcy żywiołowo reagujących fanów. Część z nich z flagami z charakterystyczną, wyciętą w środku dziurą, pamiętająca jeszcze obalenie dyktatora Nicolae Ceausescu w grudniu 1989 roku. Rumuni byli faworytem spotkania. Akurat byli po udanych dla siebie mistrzostwach świata w USA, w których wygrali swoją grupę. W 1/8 pokonali 3-2 Argentynę z Gabrielem Batistutą czy Fernando Redondo w składzie, żeby miejsce w walce o medale, przegrać w ćwierćfinale ze Szwedami w serii rzutów karnych. W ich składzie brylował "Maradona Karpat", jak określano wspaniałego Gheorghe Hagi, ale byli też inni wybitni zawodnicy, jak choćby późniejszy trener Wisły Kraków Dan Petrescu, Gheorghe Popescu, Ilie Dumitrescu, Florin Raducioiu czy Marius Lacatus. Piłka wypadła mu z rąk... Polacy rozegrali wtedy bardzo dobre spotkanie, a po szarży, pod koniec I połowy Andrzeja Juskowiaka i brutalnym wejściu w jego nogi bramkarza Bogdana Stelei, sędzia Kurt Rothlisberger ze Szwajcarii nie miał innego wyjścia, jak wskazać na jedenasty metr. Karnego pewnie wykorzystał sam poszkodowany i biało-czerwoni prowadzili. Niestety, było tak tylko przez kilka minut, bo jeszcze w pierwszej części wyrównał grający wtedy w hiszpańskim Espanyolu Raducioiu. W 57. minucie przydarzyła się katastrofa. Rzut rożny w "brazylijski" sposób rozegrali Hagi z Dumitresu. Ten pierwszy kapitalnie przerzucił piłkę do kolegi, nastąpiła wrzutka w pole karne, strzał głową w wykonaniu Daniela Prodana i nagle, kiedy wydawało się, że Józef Wandzik spokojnie trzyma ją w rękach, futbolówka wypadła mu z rąk i wturlała się do siatki... Nasz bramkarz i nasi zawodnicy próbowali u arbitra reklamować faul, dopatrując się nieprawidłowego ataku Raducioiu w polu bramkowym na Wandziku, ale sędzia Rothlisberger wskazał na środek boiska. Jak się okazało był to decydujący moment spotkania, które skończyło się wygraną Rumunów 2-1. W polskich źródłach to trafienie przypisano, jako samobójcza bramka Wandzika. Na oficjalnej stronie UEFA, jako zdobywca gola figuruje jednak skaczący wtedy do górnej piłki z naszym bramkarzem Raducioiu. Po latach pytamy mieszkającego i pracującego od lat w Grecji Wandzika o całą sytuację. - Co ja mam oceniać? Niech inny oceniają. Przytrafiła się taka nieszczęśliwa sytuacja i tyle. Rumuni mieli wtedy bardzo dobry skład z Hagim na czele. Myśmy jednak byli dobrze zorganizowani i prowadziliśmy. Niestety, nie udało się wywieźć stamtąd korzystnego wyniku - mówi krótko Wandzik, który obecnie jest drugim trenerem i szkoleniowcem bramkarzy greckiego drugoligowca AO Trikala. Po meczu w Bukareszcie Wandzik, wtedy podpora Panathinaikosu, jeszcze raz zagrał w narodowych barwach. Było to w spotkaniu z Izraelem w Zabrzu w kwietniu 1995 roku, który Polacy wygrali 4-3, skutecznie rewanżując się za porażkę sprzed kilku miesięcy. W narodowych barwach wystąpił w sumie w 52 spotkaniach. Potem między słupki wskoczył już Andrzej Woźniak. Na fali wznoszącej Wieloletni reprezentant tak teraz ocenia szanse "biało-czerwonych" w starciu z Rumunią: - Jak chce się wywalczyć awans do finałów mistrzostw świata, to takich meczów nie można przegrywać, tym bardziej, że Rumuni są jednym z naszych głównych kontrkandydatów do awansu. Na wyjeździe trzeba remisować, u siebie wygrywać. Trzeba jednak jechać i wyjść na boisko z myślą o wygranej, bo wtedy w gorszym razie będzie remis - uważa były świetny polski bramkarz. Józefa Wandzika pytamy o kiepski bilans Polaków w starciach z Rumunami na przestrzeni lat. Na 35 gier tylko pięć razy udało się nam przecież wygrać. - To zawsze dobrze zorganizowana drużyna. Kiedy graliśmy tam w eliminacjach do mistrzostw Europy, to dysponowali naprawdę dobrym zespołem i byli na fali wznoszącej. Teraz sytuacja się zmieniła, to my mamy dobrą generację zawodników, jesteśmy po dobrym turnieju i na fali wznoszącej, a Rumuni jakby stanęli w miejscu. Powinno więc być dobrze - mówi 53-letni dziś Wandzik. Michał Zichlarz