Swoją przygodę z piłką zaczął w Górniku Knurów, obecnie Concordia. Ten górnośląski klub znany jest z tego, że swoją karierę zaczynało tam wielu wybitnych piłkarzy, nie tylko polskiego futbolu, żeby wymienić Zygfryda Szołtysika, Alfreda Olka, Jerzego Dudka, Henryka Bałuszyńskiego. W Knurowie, który w latach 80. liczył się na zapleczu Ekstraklasy, dwukrotnie będąc bliski awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej, swoją karierę zaczynał też obecny trener Górnika Zabrze Marcin Brosz. Klub z Knurowa był zresztą wtedy filią wielkiego sąsiada, który trząsł polską ligową piłką, zdobywając cztery razy z rzędu mistrzostwo Polski (1985-88). Wspaniały gol na Santiago Bernabeu Piotra Jegora do seniorskiego futbolu wprowadził Marcin Bochynek, który w połowie lat 80. był trenerem knurowian. Ten doświadczony szkoleniowiec miał zresztą oko do wyszukiwania piłkarskich talentów. To pod jego ręką nastolatek dostał szansę treningów z silną wtedy ekipą drugoligowca. Potem pan Marcin przeniósł się do Zabrza. Z Górnikiem w 1988 roku zdobył ostatnie dla klubu mistrzostwo Polski, oznaczone numerem 14. Ściągnął też niedługo potem Jegora. - W Górniku wszystko się wtedy zmieniało, bo z wielkiego i mistrzowskiego zespołu odchodzili kolejni zawodnicy - wspomina. W mistrzowskim zespole Górnika, 20-letni wtedy Jegor przebojem wywalczył miejsce w podstawowym składzie. Był najmłodszym zawodnikiem drużyny, w której grali jeszcze tacy zawodnicy, jak Józef Wandzik, Jan Urban, Ryszard Komornicki, Robert Warzycha czy Ryszard Cyroń. Jego gra w górniczej jedenastce zbiegła się z pucharową przygodą zabrzan w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych. W 1. rundzie zabrzanie łatwo uporali się z luksemburskim Jeuness Esch (3-0, 4-1). W drugiej czekał wielki Real, z takimi piłkarzami, jak świetni napastnicy Emilio Butragueno, Hugo Sanchez czy wybitni pomocnicy Michel czy Bernd Schuster. Trenerem był nie kto inny, jak Leo Beenhakker. Pierwszy mecz na Stadionie Śląskim "Królewscy" wygrali 1-0, po trafieniu Sancheza. W rewanżu w listopadzie 1988 roku na Santiago Bernabeu Meksykanin trafił w 27 minucie. Wydawało się, że losy rywalizacji o ćwierćfinał Pucharu Europy są rozstrzygnięte. Nie stało się tak za sprawą Jegora, który tuż przed przerwą atomowym uderzeniem z 25 metrów z lewej nogi kompletnie zaskoczył bezradnego Paco Buyo. Gol-marzenie, co po meczu podkreślała hiszpańska prasa. Po przerwie bramkę na 2-1 zdobył jeszcze Krzysztof Baran i to Górnik był w 1/4 najważniejszego z europejskich pucharów! Zanosiło się na wielką sensację. W końcówce Real, głównie za sprawą rezerwowego Paco Llorente i bramek zdobytych przez Butragueno i niesamowitego Sancheza, odrobił jednak straty, żeby ostatecznie wygrać 3-2. "Górnicy" zdobyli jednak uznanie, a o Jegora pytał sam Leo Beenhakker. - Po konferencji prasowej po meczu z Realem podszedł do mnie trener Beenhakker, który prowadził wtedy "Królewskich" i pytał o możliwość sprowadzenia Jegora. Odpowiedziałem mu, że nie jest władną osobą, żeby wypowiadać się na ten temat. Nie ja w klubie byłem wtedy odpowiedzialny za transfery. Tym zajmowały się inne osoby - wspomina dzisiaj Marcin Bochynek. Kapitan reprezentacji To był świetny okres dla młodego zawodnika, który kilka miesięcy po tak udanym dla siebie meczu na Santiago Bernabeu, zadebiutował też w narodowych barwach. Na tournée do Ameryki zabrał go ówczesny selekcjoner Wojciech Łazarek. Jegor w biało-czerwonych barwach zadebiutował w wieku 20 lat i 239 dni w spotkaniu z Kostaryką w San Jose w lutym 1989 roku. Polska wygrała wtedy 4-2. Wydawało się, że wielka kariera przed młodym zawodnikiem, który z powodzeniem radził sobie zarówno w pomocy, jak i w obronie, stoi otworem. Czas jednak mijał, a on dalej grał w Górniku. W 1995 roku na kilka miesięcy wyjechał do Izraela, do Hapoelu Hajfa, żeby ponownie trafić do Zabrza, a zaraz potem do Stali Mielec. W końcu rękę ponownie podał mu Marcin Bochynek. - Pałętał się od klubu do klubu. Prowadziłem wtedy Odrę i postanowiłem z powrotem ściągnąć na Górny Śląsk - mówi pan Marcin. W wodzisławskim klubie, który akurat co awansował do Ekstraklasy, lato 1996, Jegor z miejsca stał się jedną z kluczowych postaci. Kierował zespołem na boisku i w szatni. Często w nieparlamentarny sposób potrafił otrzeźwić kolegów. Odra po awansie była rewelacją ligi, z marszu zdobywając trzecie miejsce i możliwość gry w europejskich pucharach. Duża w tym zasługa Jegora, który w klubie spod czeskiej granicy odżył. Po kilku latach przerwy znowu wrócił do reprezentacji (zima 1997). W spotkaniach towarzyskich z Litwą, Cyprem i Łotwą wyprowadzał zresztą reprezentację na murawę z kapitańską opaską. Swój ostatni mecz w kadrze, oznaczony numerem 20 rozegrał w Goiana z Brazylią. Na środku obrony razem z Markiem Jóźwiakiem powstrzymywał atak "Canarinhos", w którym grał wspaniały duet Ronaldo - Romario. Polska przegrała wtedy 2-4. Lepszy od Pohla i Lubańskiego Jegor w Odrze grał do 2000 roku. Potem trafił do BKS Stal Bielsko-Biała, a następnie Górnika Jastrzębie, żeby karierę skończyć w LKS Bełk. Spotkałem go w tej ostatniej miejscowości w sierpniu 2004 roku, przy okazji gier Wisły Kraków z Realem Madryt w eliminacjach Ligi Mistrzów. Nie było łatwo do niego dotrzeć, bo po odejściu z ligowej piłki pozrywał wszystkie kontakty. Trener Marcin Bochynek wspomina, jak to w Wodzisławiu czy w Knurowie byli piłkarze Odry czy Górnika spotykają się ze sobą po latach. Przyjeżdżają z daleka, jak "Zyga" Szołtysik z Niemiec. Na żadnym z nich nie było Piotra Jegora. Odciął się od wszystkiego. W środowisku mówiło się o jego problemach, ale na tym się kończyło. Zmarł we wtorek w wieku ledwie 51 lat... - To dla nas bardzo smutny czas. Niedawno pożegnaliśmy Stefana Florenskiego, teraz odszedł od nas Piotrek. Znałem go od 1988 roku, gdy przechodził z Knurowa do Zabrza. Wszyscy pamiętamy go z bramki strzelonej Realowi. Był twardym obrońcą, którego strzały i rzuty wolne były postrachem ligowych bramkarzy. Na zawsze pozostanie w naszej pamięci - mówi Dariusz Czernik, prezes Górnika. Jeżeli chodzi o bramki z wolnych, to dla zabrzan ma ich w sumie pięć. To więcej niż takie gwiazdy, jak Pohl czy Lubański! Dodajmy, że swój ostatni mecz w Ekstraklasie rozegrał w barwach Odry w październiku 2000 roku z Widzewem. W sumie w najwyższej klasie rozgrywkowej tych występów uzbierało mu się aż 294, zdobył przy tym sporo jak na obrońcę, bo 27 bramek. W meczu w Łodzi, przegranym wtedy przez wodzisławian 1-4, na środku obrony grał razem z Mirosławem Stańkiem, też rocznik 1968, który odszedł w tragicznych okolicznościach w 2009 roku. Michał Zichlarz