<a href="http://wyniki.interia.pl/rozgrywki-G-euro-2016-kwalifikacje-kwalifikacje-grupa-d,cid,715,rid,2204,gid,682,sort,I" target="_blank">Sprawdź sytuację w "polskiej" grupie eliminacji Euro 2016!</a> <a href="http://nazywo.interia.pl/relacja/el-euro-2016-niemcy-polska,4268" target="_blank">Interia zaprasza na relację NA ŻYWO z meczu Niemcy - Polska! Początek w piątek o 20.45</a> <a href="http://m.interia.pl/na-zywo/relacja/el-euro-2016-niemcy-polska,id,4268" target="_blank">Tutaj znajdziesz relację LIVE w wersji na urządzenia mobilne</a> Interia: Odbiera pan telefon i mówi "Ja" zamiast "Tak". Przyzwyczaił się już pan, że z Polski nikt nie dzwoni? Waldemar Matysik: - No tak, bo już od 20 lat mieszkam w Niemczech i się człowiek przestawił. Zobaczyłem w ostatniej chwili +48, ale nie zdążyłem zareagować. Co Niemcy piszą o meczu z Polską? - Niemcy są pod ścianą, bo muszą wygrać. Mają też pełen respekt przed Polakami, bo przegrali u nas i chcą wziąć rewanż. Tak na marginesie, kupiłem już pięć biletów i całą rodziną będziemy na stadionie. Będzie też przyjaciel córki, który jest Niemcem. Czyli nas czworo będzie na biało-czerwono, a on w niemieckich barwach. Niemcy zaczęli traktować Polaków poważnie po meczu w Warszawie, gdy kadra Nawałki wygrała 2-0? - To zaczęło się już wcześniej, ale wtedy zostało potwierdzone. Znają możliwości Lewandowskiego, Piszczka, Błaszczykowskiego czy Olkowskiego, ale też wielu innych. Ta generacja polskich piłkarzy pokazała już w Bundeslidze, że potrafi grać w piłkę. Takiego napastnika jak snajper Bayernu nie było dawno w naszej kadrze. Piszczek biega od jednej końcowej linii do drugiej. Kuba w formie też jest bardzo groźny. Mają do Polaków pełny szacunek. Co Niemcy sądzą o Adamie Nawałce? - Nawałka to znana postać, jeszcze od 1978 roku, czyli mistrzostw świata w Argentynie. Starsza generacja doskonale go zna, a młodsza się uczy. Mówią, że coś się w Polsce robi, coś się buduje. Ta drużyna jest już niemal gotowa, widać, że jest jakiś styl, myśl trenera. Nie wybija się piłki, a buduje akcje od bramkarza. To gra, jaką kiedyś prezentowaliśmy. Przede wszystkim jest też walka, a poza tym nasi gracze są już ograni w Europie. Patrzę na Grzegorza Krychowiaka z Sevilli i widzę, że to już jest duży piłkarz. Dla reprezentacji to wielka rzecz. Adam Nawałka dopasował tych ludzi i to funkcjonuje. Wiadomo, że od razu nie wychodzi wszystko, potrzeba czasu. Trener musi ich poznać, sprawdzić kto, komu pomaga, a przede wszystkim zobaczyć komu się chce. Gdy jechałem na mistrzostwa świata do Hiszpanii, to chciałem zostać mistrzem świata. Oddawałem serce dla tej reprezentacji, chciałem dać z siebie wszystko. Wyszedłem z tego kraju i chcę mu ofiarować wszystko. To jest podstawa w piłce. Bez tego nie ma sukcesu. Niemcy boją się tylko Roberta Lewandowskiego, czy też innych? - Cenią tu wszystkich. Np. Olkowskiego, który gra w Kolonii. Piszczek i Błaszczykowski - wiadomo. W "Kickerze" zawsze dostają wysokie oceny, a to o czymś świadczy. Poza nimi Krychowiak i polscy bramkarze z Anglii. Oczywiście najgłośniej jest o Lewandowskim, ale to zrozumiałe. Polacy, którzy mieszkają w Niemczech bardzo się cieszą. Wreszcie znów mamy reprezentację, którą możemy się szczycić. Chcemy pojechać do Francji, a przecież z Niemiec mamy nawet bliżej niż z Polski. Niemcy w meczu o punkty nie przegrali na własnym terenie od 2007 roku. Można ich pokonać we Frankfurcie? - Da się z nimi wygrać. Szczególnie w tej chwili. Poprzedni rok mieli wyjątkowy - zostali mistrzami świata. Jak się jednak już to osiągnie, to trochę schodzi powietrze. Zresztą nie mieli czasu na odpoczynek. Zaraz zaczęły się nowe eliminacje, grali w meczach towarzyskich, a także w klubach. Ta reprezentacja jest słabsza. Przede wszystkim nie ma napastnika. Kibice i dziennikarze są krytyczni, dolewają oliwy do ognia. Niemcy nie są w takiej formie jak rok temu, mają problemy i nie są wspólnotą. Mają jednak wielkie indywidualności, wspaniałych piłkarzy jak Thomas Mueller czy Mario Goetze. Czegoś jednak brakuje, bo przestali grać Philipp Lahm i Miroslav Klose. To wielka strata dla tej reprezentacji. Bardzo brakuje im snajpera, starają się grać tiki-taką. Nie ma jednak człowieka, który strzelałby bramki. To jest ich największy problem. Za ten stan rzeczy obwiniają Joachima Loewa? - Loew ma wielki kredyt zaufania, bo zdobył z drużyna mistrzostwo świata. Prezydent federacji zawsze go chronił. Byli piłkarze go krytykowali, ale w tej chwili trochę to ucichło. Niemcy wciąż mają szansę na awans z pierwszego miejsca, a to jest ich celem. W tej grupie tylko to ich interesuje. W tej chwili Polska trochę im pokrzyżowała szyki. To ich boli, bardzo ich to dotknęło. Teraz we Frankfurcie chcą zacząć serię zwycięstw. A Loew? Ma pełne zaufanie. Wszyscy oczekują meczu z Polską, gdyby ich trener znów się potknął, przyszłyby słowa krytyki. Będzie ciekawie. Będzie czy byłoby? - Myślę, że Niemcy się potkną. Wreszcie ich skarcimy na ich terenie, bo jeszcze nam się to nie zdarzyło. Już w Polsce się udało, a po tym meczu to człowiek chętniej wychodził na ulicę - z podniesioną głową. Mówili mi: "Waldemar, chyba tam coś u was ruszyło. To fajna rzecz". A ja wtedy rosłem z dumy. Jak trzeba zagrać we Frankfurcie? - Trzeba ich zaatakować. Nie można się chować, bo przecież tyły to ich najsłabsza formacja. Boateng nie jest mocny, widzieliśmy co zrobił z nim Messi. Poza tym bardzo mi się nie podoba, bo nieustannie fauluje. Sędziowie na to nie reagują, ale cały czas pracuje rękami - przytrzymuje, odpycha. Lewandowski pokazał mu jednak jak się gra, jeszcze gdy występował w Dortmundzie. To jest jedna z naszych szans, trzeba grać blisko niego i trochę go prowokować. Poza tym boczne strefy mają słabe. Nie ma Lahma, nie mają lewonożnych graczy. To też dla nas okazja, bo tam najłatwiej będzie stworzyć zagrożenie. Jestem ciekawy czy Loew powoła Schweinsteigera, bo on w tej chwili ma siły na pół godziny. Nie jest w pełni formy i ciekawe co z tym zrobi niemiecki trener. W środku pomocy nie ma też Khediry. Jedynie Kroos z Realu Madryt jest w odpowiedniej dyspozycji. Kto w tej chwili ma więcej kłopotów? My czy Niemcy? - Zdecydowanie Niemcy! Nie wiedzą, jak w tym meczu będzie wyglądać wyjściowa jedenastka. U nas sytuacja jest prosta, skład jest pewny, a prawie każdy jest w pełni formy. W tej chwili mamy delikatną przewagę, ale z Niemcami we Frankfurcie musi być 50 na 50. To nie będzie łatwy mecz, bo Niemcy umieją się skoncentrować na ważne mecze. Nie można ich lekceważyć. Byle tylko w tym Frankfurcie nie padało... - (śmiech) Czekałem na to od początku rozmowy! Niemcy tylko by się cieszyli. Zresztą oni już wcześniej tak mieli. W 1954 roku już się uśmiechali jak popadało przed meczem z Węgrami i wyciągali specjalne buty na taką pogodę. My to przeżyliśmy w 1974. Z tym deszczem to jakieś dziwne historie... Dobremu jednak pomaga wszystko. Pan przeciwko Niemcom chyba nigdy nie zagrał. - Zagrałem, ale w kadrze B. Mieliśmy taki mecz z Niemcami, ale to było moje jedyne spotkanie. Krótko mówiąc - nie miałem okazji ich pokonać, bo gdybym zagrał, to pewnie byśmy wygrali (śmiech). W piwnicy mam zieloną koszulkę po meczu z tą niemiecką kadrą B. Zawsze chciałem występować w pierwszej reprezentacji i nawet tamtego spotkania nie brałem całkiem poważnie. Nie pamiętam nawet jaki był wynik. Wiem tylko, że w ich barwach grał słynny Felix Magath. Jak to się stało, że w Polsce jest pan teraz tylko gościem? - Ja bym jutro czy pojutrze wracał do Polski! Są jednak ważne sprawy rodzinne. Przyjechaliśmy tu w 1990 roku, grałem w Hamburgu, potem w 2. Bundeslidze. Tak się potoczyło, że już zostaliśmy. Dzieci się tu wychowywały, chodziły do szkoły, nie chcieliśmy nic zmieniać. Zostałem fizjoterapeutą, dostałem pracę i jako mąż i ojciec musiałem być z nimi i im pomagać. Szansa jest jedynie taka, że do Polski wrócimy na emeryturę. A takie ma pan plany? - W życiu nie można nic planować. Ewentualnie na kilka miesięcy, ale na długie lata trudno coś ustalić. Przyjdą wnuki, a będę chciał być dobrym dziadkiem, to zostanę przy nich i nici z emerytury w Polsce. Zobaczymy, co da życie. Córka pracuje, ma tu przyjaciela. Syn jeszcze studiuje, ale też gra w piłkę w VfL Alfter (piąta liga). Syn, który urodził się podczas mundialu w Meksyku. - Dokładnie tak. Jak pan to przeżył, bo przecież był pan daleko od domu? - Mateusz urodził się 8 czerwca. Byliśmy tuż przed spotkaniem z Brazylią. Tak się cieszyłem! Szkoda mi było, że nie jestem w domu, ale radość była ogromna. Chciałem zagrać przeciwko Brazylijczykom, a trener Antoni Piechniczek posadził mnie na ławce. Pozostał niesmak i było mi przykro. Byłem tak zmotywowany na ten mecz, a tu taka niemiła niespodzianka. Odpadliśmy z Brazylią, a po kilku dniach byliśmy w domu i zobaczyłem syna. Pępkowe w Meksyku było? - W Meksyku nie, ale jak wracaliśmy samolotem. Mieliśmy taką fajną grupę, był Włodek Smolarek, Marek Ostrowski i inni. Trzymaliśmy się razem i musieliśmy to uczcić, bo to przecież takie niesamowite przeżycie. Takie rzeczy dzieją się tylko raz w życiu. Zna pan z boiska i Nawałkę, i Bońka. Spodziewał się pan, że za kilkadziesiąt lat jeden zostanie selekcjonerem, a drugi prezesem PZPN? - Tylko tacy ludzie, którzy byli wybitnymi piłkarzami, mogą zrobić coś dobrego. Kiedyś we władzach byli inni - raz kopnęli piłkę i mieli się za wielkich trenerów, kopnęli drugi raz i wielcy prezesi. To się niestety nie sprawdza. W każdej branży, jeżeli jesteś fachowcem, to kiedyś będziesz rządził. Przypadkowi ludzie chcą tylko zrobić karierę i wypromować nazwisko. Długofalowo tak się nie da. Bardzo się cieszyłem, gdy Boniek objął władzę w PZPN, a Nawałka został trenerem kadry. Zresztą Boniek zrobił jedną dobrą rzecz - zaprasza zasłużonych kadrowiczów na mecze reprezentacji. Niby normalna, prosta sprawa, a jednak wcześniej tego nie było. Kiedyś musieliśmy prosić o jakąś rezerwację miejsc, a i tak nikt tego nie pilnował. Teraz wszystko znormalniało. A zresztą to jest też wielkie przeżycie. Z jednej strony oglądasz mecz kadry, której oddałeś serce, a z drugiej po latach spotykasz kolegów. Jak się ucieszyłem, gdy zobaczyłem Antka Szymanowskiego czy Darka Dziekanowskiego. Mogliśmy porozmawiać, powspominać, to piękna sprawa. Współpraca ze słynnym Guy Roux to też kawał pańskiego piłkarskiego życia. - To ewenement. O siódmej rano przyjeżdżał na stadion i patrzył jak trawę koszą, czy jest równo skoszona. Sprawdzał czy piłki są napompowane. To był nie tylko trener, ale też gospodarz, kierownik, dyrektor. Nawet gdy do piłkarzy do domu przychodził, to zawsze z kwiatami dla żon. Pytał jak nasze kobiety gotują, bo chciał wiedzieć, jaką mamy dietę. To jedyny trener, którego spotkałem, a który tak dbał o drużynę. Można o nim książkę napisać. Adam Nawałka może kiedyś stać się takim Roux? Może prowadzić kadrę tak długo, jak słynny trener Auxerre? - Naprawdę mu tego życzę. A gdyby chciał, to mogę mu poopowiadać jeszcze o Guy Roux. Przyjął pan niemieckie obywatelstwo. Dotknęły pana słowa w Polsce, kiedy oskarżano pana o zdradę, mówiono o panu "folksdojcz"? - Byłem zły na tych ludzi, którzy tak pisali. Przyjąłem obywatelstwo ze względu na limit obcokrajowców w drużynie. W klubie pytali mnie, czy mam przodków niemieckich. A dziadek faktycznie miał, bo jak to na Śląsku... Nigdy nie zrzekłem się obywatelstwa polskiego. Polski dowód mam ważny dłużej niż ten niemiecki. Dla mnie wiele się nie zmieniło, a że ludzie tak to odebrali, to nie moja sprawa. Wciąż mamy dom w Plichowicach i przyjeżdżamy do Polski. Ci którzy tak mówią, sami muszą się zastanowić co robią, bo chyba nie wiedzą. Jak pan to zrobił, że przez lata był w wybornej formie? W żadnym klubie nie stracił pan miejsca w składzie. - Omijały mnie kontuzje. Nie paliłem, nie piłem, kładłem się spać przed północą i dobrze się odżywiałem. Żona doskonale gotuje! Pracowałem ciężko, w dzieciństwie chodziłem pieszo do szkoły, jadłem chleb ze smalcem. Byłem twardo wychowany i ambitny. I zawsze miałem dobrą kondycję. Oby kondycję 4 września mieli nasi piłkarze. - Tak jest, bo to bardzo ważne. Bądźmy dobrej myśli! Rozmawiał Łukasz Szpyrka