Już jutro o godz. 20:45 Borussia Dortmund z Robertem Lewandowskim w składzie zmierzy się z Realem Madryt w pierwszym meczu półfinałowym Ligi Mistrzów. <a href="http://nazywo.interia.pl/relacja/lm-borussia-dortmund-real-madryt,3756">Zapraszamy na tekstową relację LIVE! U nas możesz dyskutować w trakcie meczu!</a> "Robert, zostań z nami, ta drużyna jest dla ciebie stworzona, nigdzie nie będzie ci lepiej niż w Dortmundzie" - mówił Roman Weidenfeller przed meczami z Malagą w ćwierćfinale Champions League. Słowa 32-letniego kapitana Borussii są prawdą i demagogią zarazem. Pod względem sportowym ma oczywiście rację. Klub z Dortmundu zdaje się być rajem na ziemi dla napastnika reprezentacji Polski. Drużyna jest wschodzącą gwiazdą w europejskim futbolu, która po dwóch latach upokarzania w Bundeslidze takiego kolosa, jak Bayern Monachium, skupiła się obecnie na walce w Lidze Mistrzów, gdzie dotarła do półfinału. Juergen Klopp to charyzmatyczny trener, u którego Lewandowski wyrósł na gwiazdę zespołu i najlepszego strzelca Bundesligi. "To jeden z najlepszych napastników dostępnych dziś na futbolowym rynku" - chwalił ostatnio Polaka stoper Malagi, Martin Demichelis. W jego opinii zawiera się jednak istota problemu. W Bayernie nie mieści się nawet Gomez! Wróćmy jeszcze raz na chwilę do czysto sportowej strony zagadnienia. Wystarczy spojrzeć na kłopoty, jakie przeżywa Lewandowski w reprezentacji Polski, gdzie w meczu z San Marino zdobył dwie bramki z karnych, po 900 minutach posuchy, by dojść do wniosku, że nie w każdym zespole będzie mu tak dobrze jak w Borussii. Odkąd zdecydował się nie przedłużyć kontraktu w Dortmundzie, prasa europejska podawała kilka klubów, do których miałby się przenieść. Wśród nich: Bayern Monachium, Manchester United, Manchester City, a nawet Real Madryt. Widać na pierwszy rzut oka, że to zespoły bijące na głowę naszą drużynę narodową. W każdym z nich konkurencja wśród napastników jest jednak kolosalna. W Bayernie do składu nie mieści się Mario Gomez, u Aleksa Fergusona ławkę wyciera Wayne Rooney, u Roberto Manciniego były król strzelców Bundesligi Edin Dżeko, w Madrycie Lewandowski musiałby wygrać rywalizację z Gonzalo Higuainem i Karimem Benzemą. A przecież Polak chce nie tylko dobrze zarabiać, ale i grać. W tym sensie Weidenfeller ma rację. W Dortmundzie Lewandowski ma pozycję pewną, stabilną, na jego gole pracują nie tylko rodacy - Kuba Błaszczykowski i Łukasz Piszczek, ale też niemieckie talenty: Marco Reus i Mario Goetze. Ten ostatni już jednak zdecydował się odejść i od lipca będzie zawodnikiem Bayernu. Gdyby Kloppa i tę drużynę udało się utrzymać w klubie, polski napastnik miałby kilka lat nieustannego progresu sportowego. W wieku 24 lat to bardzo ważne. Zapowiadając starcie Borussii z Malagą o półfinał Champions League hiszpański dziennik "El Pais" napisał, że o sile niemieckiej drużyny stanowią: Hummels, Reus, Goetze i Lewandowski. Polak zarabia w tym gronie zdecydowanie najmniej. Demagogią jest jednak twierdzenie, że ucieka z Dortmundu w pogoni za pieniędzmi. To oczywiste, że pełniąc rolę gwiazdy, chciałby zarabiać jak gwiazda. "Lewy" w ogonie listy płac Od przyjazdu z Poznania pobiera z kasy klubu 1,4 mln euro za sezon, czyli na liście płac jest gdzieś między Gundoganem, Schieberem i Grosskreutzem. Proponowano mu podwyżkę do 3,3 mln euro, ale Polak uznał, że chce 4,5 mln, czyli wciąż mniej niż zarabia Goetze (4,6 mln). Borussia ma oczywiście swoje racje. Hans-Joachim Watzke powtarza, że zrobi wszystko, by klub nie powtórzył błędów z niedalekiej przeszłości, gdy niepohamowana spirala wydatków omal nie doprowadziła go do upadku. W 2000 roku Borussia weszła na giełdę we Frankfurcie, by ratować swoje <a class="textLink" href="https://top.pl/finanse" title="finanse" target="_blank">finanse</a> i dopiero w minionym roku 27 tysięcy akcjonariuszom po raz pierwszy wypłacono dywidendę. Nikt w Dortmundzie nie chce powrotu traumy sprzed dekady, dlatego wydatki na pensje graczy są ściśle kontrolowane. Lewandowski może to przyjąć do wiadomości i zdecydować o swojej przyszłości. Trudno oczekiwać, by poświęcał się dla pracodawcy, skoro Mats Hummels czy Goetze nie muszą tego robić. Marco Reus dostał 4 mln euro rocznej pensji, gdy podpisał kontrakt z Borussią przed Euro 2012. Tymczasem klub chciałby, aby jego najlepszy strzelec zadowolił się zarobkami na poziomie Sebastiana Kehla czy rezerwowego Nuriego Sahina. <a href="http://sport.interia.pl/bundesliga/tabela-zarobki-w-borussii-dortmund,tdId,1138" target="_blank">Zobacz, który na liście płac w Borussii Dortmund jest Robert Lewandowski</a> Oczywiście, w futbolu wartość zawodnika i jego zarobki nie muszą być ściśle ze sobą związane. Kosztem 96 mln euro Real Madryt uczynił Cristiano Ronaldo najdroższym graczem w historii piłki, ale z pensją 12 mln euro za sezon Portugalczyk nie jest nawet w czołowej dziesiątce najlepiej opłacanych piłkarzy świata. Gdzie mu do Samuela Eto’o (20 mln) czy Zlatana Ibrahimovicia (15 mln)? Dlatego gwiazdor Realu też zastanawia się nad przedłużeniem umowy z "Królewskimi". Ważną rolę w całej sprawie odgrywają nie tylko finansowe ambicje piłkarzy, ale i ich agentów. Za podpis Cristiano Ronaldo na kontrakcie w Realu najpotężniejszy menedżer w futbolu, Jorge Mendes, otrzymał prawie 10 mln euro. Agenci zachęcają graczy do zmiany klubu, bo na tym zarabiają. Yaya Toure nie opuścił Barcelony dlatego, że był za słaby. Pep Guardiola marzył o tym, żeby go zatrzymać, ale nie mógł pozwolić, by zarabiał więcej niż Xavi Hernandez i Andres Iniesta. Tymczasem w Manchesterze City pomocnik WKS jej najlepiej opłacanym piłkarzem Premier League. Daleko mu do krezusów, ale tylko pod względem poborów Czy Lewandowski znajdzie klub, w którym będzie odnosił sukcesy i rozwijał się jak w Borussii, a zarabiał pięć razy więcej? To drugie nie jest wykluczone. Demichelis ma rację, że napastnik gwarantujący drużynie 20-30 goli w sezonie jest na wagę złota. Poza Leo Messim i Cristiano Ronaldo, piłkarzy z najwyższej półki, niedostępnej dla reszty, szczebel niżej znajdują się Edinson Cavani (Napoli), Luis Suarez (Liverpool), Radamel Falcao (Atletico), Robin Van Persie (MU), Wayne Rooney (MU) i Zlatan Ibrahimović (PSG). Każdy z nich zarabia od Lewandowskiego kilka lub kilkanaście razy więcej. Trzej pierwsi być może zmienią wkrótce kluby i będą zarabiać jeszcze więcej. Jeśli Lewandowski czuje, że należy do tej grupy, nie wypada odmawiać mu do tego prawa. Liczby przemawiają za nim: 23 gole w Bundeslidze i 6 w Champions League to naprawdę wynik znakomity. Przecież w ubiegłym sezonie koledzy i rywale z boiska wybrali go najlepszym graczem Bundesligi. Dlaczego miałby być opłacany kilka razy gorzej niż gwiazdy Bayernu? Byle nie skończył jak Llorente Historia zna jednak niejeden przypadek, gdy zmiana barw klubowych w pogoni za wyższymi poborami źle się skończyła dla napastnika. Zawirowania związane ze zmianą klubu nieraz okazały się być dla gracza poważnym problem. Pokazuje to przykład Fernando Llorente, który przed rokiem był objawieniem wśród europejskich napastników, a odkąd ogłosił, że nie przedłuży kontraktu z Athletic Bilbao i zaczął być bojkotowany w klubie, stracił miejsce w kadrze i słuch po nim zaginął. Stracił rok. W Juventusie będzie musiał budować swoją pozycję od nowa. Można chcieć więcej, jak niegdyś Boniek Dotychczas kariera Lewandowskiego rozwijała się wyjątkowo harmonijnie. Poza kuriozalnym epizodem w Legii, był królem strzelców trzech najsilniejszych klas rozgrywkowych w Polsce, potem rezerwowym w Borussii, aż do uzyskania w niej statusu gwiazdorskiego. Polski napastnik ma podstawy wierzyć, że powinien wykonać kolejny krok do przodu. Borussia ma teraz znakomitą drużynę, fanatycznych kibiców, ale nie jest futbolową marką z topu. Można więc chcieć więcej, tak jak Zbigniew Boniek, kiedy odchodził do Juventusu. Jedno nie ulega wątpliwości. Znaleźć inne miejsce, tak doskonałe pod względem sportowym jak Dortmund, będzie Polakowi bardzo ciężko. Autor: Dariusz Wołowski, współpraca: MiBi