INTERIA.PL: Jak pan spędził sylwestra? Zbigniew Boniek: - W gronie rodzinnym, w fantastycznej atmosferze. Była miła zabawa, fajerwerki, a przy okazji mogłem sprawdzić race, te same, o które tyle hałasu jest na polskich stadionach. Odpalił pan racę i jakie wnioski? - Zabranianie ich jest chore. Powinno się ze strażą pożarną ustalić, na jakich zasadach można ich używać i dopuścić. Proszę mi wierzyć, nie ma w nich nic niebezpiecznego. Na moim sylwestrze wnuki w wieku sześciu i ośmiu lat z tym urzędowały. Nic nikomu się nie stało. Przygotował pan motto dla sportowców na ten rok: "Zwycięzca znajdzie zawsze drogę do sukcesu - przegrany wytłumaczenie". - Od tego zacząłbym i na tym skończył życzenia, bo taki jest sport. Chciałbym, aby to było nasze credo w 2013 roku. We wrześniu napisał pan w felietonie dla INTERII: "Polska piłka, aby mogła osiągnąć sukcesy, musi zacząć ciężko trenować. I to na wszystkich szczeblach. Proporcjonalnie, od najmłodszych już lat. Na szkoły ciężko w ogóle liczyć, bo tam nawet wf zaczyna być nieobowiązkowy. My, Polacy zawsze byliśmy mistrzami kontry, sprytu, wybiegania, wytrzymałości, to była zawsze nasza polska szkoła i tylko tym możemy w przyszłości zdominować rywali i wrócić do wielkiej piłki". Czy po 65 dniach rządzenia polską piłką dodałby pan coś do tego? - Gdybyśmy w 1974 roku albo osiem lat później zdobyli tytuł mistrza świata - a było to bardzo blisko - jak chciałby ktoś zorganizować polską szkołę piłkarską, to zobaczyłby boiska szkolne pełne cementu, żadnej sztucznej trawy czy świetnego sprzętu. Grało się w trampkach, tenisówkach, każdy inaczej ubrany, ale mieliśmy świetnych piłkarzy i nikt nie martwił się problemem szkolenia. - Jak się spojrzy na dzisiejszą piłkarską młodzież, to wszyscy ładnie wyglądają, mają świetny sprzęt, Orliki ze sztuczną trawą, ale wbrew tym, cieplarnianym wręcz warunkom, brakuje nam siły przebicia i piłkarsko nie wyglądamy tak dobrze jak przed laty. Dlaczego? - Przede wszystkim zmienił się styl życia. Dzisiaj młodzież inaczej spędza wolny czas niż robiło to moje pokolenie, które większość czasu spędzało na podwórku, a to powodowało, że rozwijała się w nas siła, mądrość, spryt i cwaniactwo. Dzisiaj tego wszystkiego brakuje, trzeba tego młodych uczyć i stąd się biorą spory o polską szkołę piłkarską. - Trzeba sobie jasno powiedzieć, że szkoły, która zastąpi tamto podwórko, nie ma i nie będzie. Można jednak maksymalnie wykorzystać świetne warunki, jakie dzisiaj są do uprawiania futbolu, trenerzy mogą z internetu pościągać wskazówki przydatne w swej pracy. Czego brakuje? - Jednolitego planu, co i w jakim wieku robić, mówiącego na jakich boiskach gramy. To postaramy się usystematyzować. Na pewno sporym ograniczeniem są nasze warunki klimatyczne. Przez cztery miesiące jest za zimno, by grać w piłkę, więc powinno się wykorzystywać sale sportowe, bo na nich są wtedy odpowiednie warunki i można dzieci najwięcej nauczyć. Na sali jest ciasno, jest gra pod pressingiem, gra na małej przestrzeni, więc trzeba umieć szybko reagować. - Generalnie to ja bym nie rozpaczał. Spójrzmy, ile mamy młodzieży utalentowanej, zdolnej, która zaczyna porządnie grać. Oczywiście, nie jesteśmy potęgą piłkarską tylko przeciętnie silnym krajem w środku Europy i mamy przeciętnie silną reprezentację. Owszem, brakuje nam dobrej ligi, klubom - pieniędzy, by ją w krótkim terminie stworzyć, ale wysyp młodzieży w Ekstraklasie jest zjawiskiem krzepiącym. Kto by pomyślał, że Arkadiusz Milik po roku występów w Ekstraklasie zostanie sprzedany do Bundesligi za 3,5 mln euro! To wartość rocznego budżetu niejednego klubu w naszej lidze. - Pamiętajmy, że dla Bayeru Leverkusen 3,5 mln euro to żaden wydatek. Moim zdaniem lepiej by się stało, gdyby Milik został jeszcze w polskiej lidze, tu mógłby się rozwinąć jeszcze bardziej i za pół roku mógłby być wart sześć milionów euro. Ale takie transfery wynikają z biedy - nasze kluby na ogół nie mogą sobie pozwolić na odrzucenie takich ofert, bo pieniądze ze sprzedaży zawodnika ratują ich budżet. - Patrząc przez pryzmat reprezentacji możemy być zadowoleni, gdyż wiadomym jest, że nasz młody piłkarz w silniejszej lidze powinien się jeszcze bardziej rozwinąć, jeśli przetrwa w panującej na Zachodzie rywalizacji. Mówi pan, że Młoda Ekstraklasa nie gwarantuje odpowiedniej rywalizacji dla młodzieży i dopiero Centralna Liga Juniorów, z podziałem na Północ i Południe, ma ją zapewnić. - W Centralnej Lidze Juniorów będzie się grało o tytuł mistrza Polski, za który zostanie ufundowana dobra nagroda, dzięki czemu młodzi piłkarze będą rozgrywali ważne mecze. Młodą Ekstraklasę uważam za nietrafiony pomysł, w którym pojęcia zostały pomylone. - W rozgrywkach ME mieli odzyskiwać formę piłkarze po kontuzjach, a przecież ja też miewałem kontuzje w Widzewie i nikt mnie po nich nie wysyłał do drużyn rezerwowych, tylko - jeśli zachodziła potrzeba - organizowało się sparing z jakimś lokalnym rywalem i tam człowiek dochodził do siebie. Nie rozumiem, czemu miał służyć pomysł, że jeżeli pierwsza drużyna Wisły gra u siebie z Jagiellonią, to nazajutrz młode zespoły tych klubów spotykają się w Białymstoku. - Zespoły ME to w wielu klubach nieoficjalny "klub Kokosa", do którego zsyła się w ramach kary piłkarzy z pierwszego zespołu. W Młodej Ekstraklasie nie ma meczów o stawkę, tylko są takie, by się w nich pokazać. Ogólnie ME kosztuje sporo, a zyski z niej wynikające są żadne, bądź niewielkie. Czasem słyszę, że "dzięki Młodej Ekstraklasie...". Niech mi ktoś powie konkretnie, co takiego się stało dzięki niej... Może wybili się w niej ci, którzy błyszczą w Ekstraklasie? - Wszołek, Teodorczyk, Milik i kilku innych wybiło się dzięki występom w Ekstraklasie, a nie w Młodej Ekstraklasie. Młodzież w wieku 18, 19 lat powinna się wykazać w pierwszej czy drugiej lidze, dokąd powinni być wypożyczani z klubów Ekstraklasy. - W Centralnej Lidze Juniorów będzie grało po 12 najlepszych zespołów - z podziałem na Północ i Południe, by za daleko nie podróżować, a po rozegraniu 22 kolejek dojdzie do walki o mistrzostwo Polski w systemie pucharowym, mecz i rewanż. Jak pan ocenia dotychczasową pracę trenera Waldemara Fornalika? - Z selekcjonerem mam bardzo dobre stosunki, uważam go za porządnego, bardzo dobrego trenera. Uważam, że dobrze wykonuje swe zadanie. Poprzedni zarząd związku postawił przed nim zadanie - awans do finałów MŚ w Brazylii, bo tak jest skonstruowany kontrakt, że tylko przy awansie zostanie on przedłużony. - Trener Fornalik może liczyć zarówno na mnie, jak i na cały zarząd. Będziemy mu pomagali, a zadanie ma niełatwe - mamy niełatwą grupę w walce o mistrzostwa świata, ale Waldek to odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku. Powiedział pan, że nic się nie stanie, jeżeli Polska nie awansuje na MŚ. Skąd takie słowa w ustach człowieka, który zawsze dążył do zwycięstwa i nienawidził przegrywać? - Nie powiedziałem tak, moimi zdaniami często się manipuluje, a tymczasem w procesie budowania piłki potrzebni są nie tylko działacze i menedżerowie, ale też dziennikarze. Nigdy nie powiedziałem, że nic się nie stanie, jeśli nie awansujemy na MŚ. Powiedziałem tylko, że jeśli pojedziemy do Brazylii, to będzie to niespodzianka, bo byliśmy losowani z czwartego koszyka. - Mamy w grupie Anglię, która na razie zawodzi, jest Czarnogóra, która jest groźna, jest Ukraina, która też przeżywa swoje problemy, ale i tak zakwalifikowanie się bezpośrednio, z pierwszego miejsca, to będzie niespodzianka. Powinniśmy natomiast starać się pojechać do Francji na następne mistrzostwa Europy, w których zagrają 24 zespoły. - Podkreślam: nie powiedziałem, że nic się nie stanie, jeśli zabraknie nas w Brazylii, bo to nie w moim stylu. Ale zasugerował pan to mówiąc, że celem nadrzędnym dla reprezentacji jest wywalczenie awansu na Euro 2016. - Proszę sobie wyobrazić, że zostaję szefem portalu INTERIA.PL i zakładam panu i innym jego pracownikom cel: "Na naszą domenę musi wchodzić codziennie 10 milionów ludzi". Powiedziałby mi pan, że to jest niemożliwe. Tak samo przed reprezentacją Polski muszę stawiać cele realne i za wszelką cenę zdejmować z niej presję. - W kontekście walki o mistrzostwa świata w Brazylii mówię, że możemy zrobić niespodziankę. Przecież jeśli wygramy trzy najbliższe mecze eliminacyjne: z Ukrainą, San Marino i Mołdawią, to nasze szanse na awans mogą znacznie wzrosnąć. - Proszę jednak pamiętać, że PZPN ma znikomy wpływ na wyniki reprezentacji. Jestem za to przekonany, że my sobie ułożymy piłkę, że w wielu aspektach ją poprawimy, ale nie zamierzam dmuchać w balon "reprezentacja musi jechać do Brazylii na mistrzostwa świata", bo w niczym to nie pomoże. - Pamiętam, że po losowaniu grup Euro 2012 byłem bardzo spokojny, a niektórzy otwierali szampana, mówiąc, do jakiej to łatwej grupy trafiliśmy. Jak się skończyło, wszyscy pamiętamy. W naszej reprezentacji mamy dwóch-trzech artystów, a reszta to porządni rzemieślnicy i trzeba przed nimi stawiać cele, które ich nie usztywnią, tylko zmobilizują, wyzwolą dodatkową energię. Po objęciu rządów wyskakiwały panu słynne już "trupy z szafy PZPN". Co dla pana było największym zaskoczeniem? Kierowca z premią 100 tys. zł, budowa siedziby, w której było tylko 10 procent powierzchni biurowej czy działka warta 3 mln zakupiona za 8 mln? A może afera z firmą transportową na gigantyczne odszkodowania? - Wszystkie te problemy są do rozwiązania i świadczą o tym, że nie najlepsza była sytuacja za kadencji poprzedniego zarządu. Największym nieporozumieniem była dla mnie budowa nowej siedziby. Wszyscy chcielibyśmy mieć ją ładną, ale nie ponad stan. Przy kupnie samochodu patrzymy nie tylko na jego stan, ale też na cenę. - Mam teraz młodych menedżerów w zarządzie, poradzimy sobie ze znalezieniem nowej siedziby, ale priorytety polskiej piłko są inne: szkolić, szkolić i jeszcze raz szkolić młodzież, poprawić kwalifikacje trenerów, sprawić, by do piłki garnęło się więcej młodzieży, by w polskiej piłce było więcej pieniędzy. Natomiast jeśli przy okazji jeszcze się uda znaleźć siedzibę, która byłaby naszą własnością, to to zrobimy. - Polska piłka ma 95 lat i nigdy nie miała na własność siedziby, a mimo to odnosiła sukcesy. Nie chciałbym, aby teraz się to odwróciło, że jedynym sukcesem PZPN byłaby siedziba. Poza tym pamiętajmy, że roczne utrzymanie nowego budynku, który mieliśmy wybudować za przeogromne pieniądze, nieadekwatne w stosunku do przedsięwzięcia, kosztowałoby nas tyle, co teraz wynajęcie. A sama budowa pochłonęłaby 65 mln zł. Inaczej wyobrażał pan sobie pracę w PZPN. Miał pan poukładać wszystko, znaleźć dyrektorów departamentów i spełniać funkcję nadzorczą. Tymczasem całymi dniami przesiaduje pan przy Bitwy Warszawskiej. Skąd ta zmiana? - Chciałem być prezesem i nim zostałem. Na zewnątrz pewne rzeczy inaczej wyglądały niż od środka. Okazało się, że jest do zrobienia wiele konkretnych rzeczy. Przynajmniej przez pierwszy rok będę musiał bardzo dużo czasu spędzać w biurze. Pańskie oko konia tuczy. Idziemy powoli do przodu. - W tej chwili mamy osiem departamentów, w wielu są nowi ludzie, nowi dyrektorzy. Dzisiaj jak ktoś przychodzi do PZPN-u, to wie, do kogo się udać, wiadomo, kto jest za co odpowiedzialny, a tego wszystkiego wcześniej nie było. PZPN ma przypominać dobrą korporację, która nie wyrzuca pieniędzy w błoto. Badania CBOS wykazały, że 74 procent Polaków ufa Bońkowi. Nikt nie ma takiego kredytu zaufania. Nawet prezydent Komorowski ma mniejszy - 69 proc. Inni ludzie piłki - Jan Tomaszewski (38 proc.) i Waldemar Fornalik (35 proc.) mogą pomarzyć o takim poparciu. - Polakom ludzie bardzo szybko się nudzą. Polacy często lubią zmieniać narzeczoną. Dziś mam mocne poparcie, ale mam świadomość tego, że grono tych, którzy będą mi chcieli dokopać, będzie rosło. Prezes PZPN-u to stanowisko niezwykle eksponowane. Już teraz niektórzy lubią mi dołożyć bez poparcia krytyki faktami. Ja dla słupków, procentów nie żyję. Ci, którzy mnie szanowali przed wyborami, będą mnie szanowali również za cztery lata, gdy skończę swoją kadencję. - Zarówno moi zwolennicy jak i przeciwnicy mogą spać spokojnie - nie sprowadzę polskiej piłki na manowce, tylko wyprowadzę ją na prostą. Na pewno ten, kto po mnie przyjdzie do PZPN-u, nie będzie musiał wyjmować trupów z szafy. Wszystkie umowy, które podpiszemy, będą czyste i logiczne - to jest pewnikiem. Rozmawiał: Michał Białoński