Za panem niesamowite miesiące... Dobra runda wiosenna w Polsce, ślub, transfer do Atalanty Bergamo, a wreszcie powołanie do kadry narodowej. Coś jeszcze? Arkadiusz Reca, piłkarz reprezentacji Polski i Atalanty Bergamo: - Rzeczywiście dużo się działo i na szczęście w większości to bardzo pozytywne, przyjemne wydarzenia, i pod względem zawodowym i prywatnym. To był dobry czas, choć mógł być lepszy, gdybyśmy z Wisłą Płock w ostatniej kolejce Ekstraklasy nie stracili szansy na udział w europejskich pucharach. Ogólnie jednak ten rok na razie na wielki plus i do tego pełen fajnych emocji. Spodziewał się pan kilka miesięcy temu, że to wszystko może się tak potoczyć? - Raczej nie. Mój pierwszy sezon w Ekstraklasie był ogólnie mówiąc bardzo średni. Potrzebowałem jakiegoś impulsu, indywidualnego zainteresowania i pracy. No i nastąpiła w Płocku zmiana szkoleniowca, choć na początku u Jerzego Brzęczka też nie było łatwo. On zobaczył we mnie lewego obrońcę, ale pierwsze doświadczenia były ciężkie i pojawiły się momenty zwątpienia. Na szczęście zaufałem trenerowi, z każdym tygodniem było lepiej, to i humor był lepszy i nadzieje większe. Czy od tych indywidualnych sukcesów nie zakręci się panu w głowie? - Spokojnie, "sodówka" na pewno mi nie grozi. Pamiętam, jaką drogę przeszedłem, ile ciężkiej pracy kosztowała mnie dzisiejsza pozycja. Nie chcę zniszczyć tego, co udało mi się osiągnąć, a wiadomo, że takie przypadki wśród piłkarzy się zdarzają i to często. Przeprowadzka do Włoch to wielki krok i olbrzymia zmiana w życiu. Jak wyglądają początki w Atalancie Bergamo? Jak został pan przyjęty? - Bardzo pozytywnie, choć nikt z nikim się nie cacka. Atalanta to klub z dużymi ambicjami z bardzo silnej ligi. Ja muszę udowodnić, że zasługuję na funkcjonowanie w takim towarzystwie, a to nie jest proste, niestety. Zdążył pan już zadebiutować w nowej drużynie w Lidze Europejskiej, ale na razie... na tym się skończyło. - I trudno być zadowolonym. Oczekuję od siebie znacznie więcej, ale też wiem, że musi minąć trochę czasu zanim wkomponuję się w zespół i zrozumiem filozofię bardzo wymagającego trenera Gian Piero Gasperiniego. W porównaniu z ligą polską Serie A to zupełnie inna planeta. Dziś już wiem, dlaczego większość rodaków nie radzi sobie najlepiej w zachodnich zespołach, a polskie kluby nie mają szans w rywalizacji z Europą. To zupełnie inny poziom pracy i wymagań. Trzeba być niezwykle silnym pod wieloma względami, aby przetrwać. Mój cel na najbliższą przyszłość to zatem pełne dostosowanie się do wymogów ligi włoskiej. Co z językiem włoskim? Jak idzie nauka? - To jest największy problem, ale ciężko pracuję, aby jak najszybciej nauczyć się włoskiego. Lekcje mam kilka razy w tygodniu, robię postępy, staram się już rozmawiać, ale jeszcze chwilę potrwa zanim będę na boisku myślał w tym języku. Na razie jest pan głównie rezerwowym, kiedy spodziewa się pan na pierwszego występu w Serie A? - Atalanta to klub, który inwestuje w piłkarzy i przygotowuje ich do gry na dobrym poziomie, także po to, aby w przyszłości mieć z nich pożytek i na nich zarabiać. Tak samo jest ze mną, bo tu rozumieją, że jestem ustawiany na nowej dla mnie pozycji lewego łącznika, co wymaga wdrożenia zupełnie nowych nawyków, a przede wszystkim nauczenia się komunikacji z kolegami i szkoleniowcami. Czas pokaże, jak szybko trener Gasperini uzna, że już jestem gotowy. Cierpliwie czekam, jestem w pełnym treningu, pracuję, uczę się języka, robię, co mogę. Powołanie do kadry było dużą niespodzianką? - Trener Brzęczek dobrze mnie zna, wie, jakie są moje mocne strony, więc po dobrej wiośnie w polskiej Ekstraklasie takie marzenie się pojawiło. Później wszystko działo się szybko. Zadzwonił do mnie selekcjoner, później kierownik Atalanty zapytał, czy już wiem o zaproszeniu na zgrupowanie, zaczęły przychodzić gratulacje z kraju. Szczęście, ogromna duma i jednocześnie odpowiedzialność i nadzieja, że zostanę w kadrze na dłużej. Rozmawiała Jolanta Marciniak