Dla niewprawionego kibica lekkiej atletyki przebieg rywalizacji na 800 m podczas Memoriału Kusocińskiego musiał być sporym szokiem. Pierwszy linię mety przeciął Dobek, do niedawna specjalista od 400 m ppł. Jego wynik - 1.43,73, był do wtorku najlepszym wynikiem w tym roku na świecie, a teraz jest drugim. Ostatni, ze sporą stratą, finiszował Kszczot - multimedalista mistrzostw Europy i świata. Ten, który wydawał się mieć nieosiągalne podium igrzysk olimpijskich na 800 m na wyciągnięcie ręki. Zmiana pokoleniowa? Zmiana warty? Rozbłysk nowej gwiazdy i jedynie cień dawnego mistrza? Do tego postać Zbigniewa Króla - przez lata szkoleniowca Kszczota, z którym pozostają obecnie w bardzo chłodnych relacjach, a teraz trenera Dobka z realnymi szansami na spełnienie olimpijskiego snu o medalu. Już w piątek i sobotę podczas mistrzostw Polski w Poznaniu kibice będą mogli śledzić, być może jeden z ostatnich aktów tej sztuki. Jeżeli Kszczot nie wywalczy medalu mistrzostw kraju, może dla niego zabraknąć nie tylko olimpijskiego krążka, ale miejsca w reprezentacji, która w lipcu wyleci do Tokio. "W tym sezonie zrobiłem wszystko, co mogłem. Pojechałem do Kenii i do Font-Romeu, czyli do miejsc, do których wcześniej raczej nie chciałem jeździć. Po powrocie wróciłem do Zakopanego do centrum wysokościowego trenować w symulacji wysokości. Znacząco poprawiła się krew, ale Kenia, a później szczepienie zabrały mi około miesiąca z przygotowań. Spróbowałem wszystkiego. Zrobiłem, co mogłem. Efekt jest taki, że muszę porozmawiać z trenerem, z bliskimi, zobaczyć co z tym wszystkim zrobić. Niedługo mistrzostwa Polski i teoretycznie wyjazd na zgrupowanie przed igrzyskami" - mówił Kszczot po starcie w Memoriale Kusocińskiego. Już samo użycie przez niego słowa "teoretycznie" wzbudziło spore poruszenie, bo w wielu głowach zaczęła kiełkować myśl, że doświadczony mistrz być może powoli traci nadzieję na dogonienie światowej formy, z której znany był przez lata. Strefa Euro - zaprasza Paulina Czarnota-Bojarska i goście - <a href="https://sport.interia.pl/strefaeuro12?utm_source=program&utm_medium=program&utm_campaign=program">Oglądaj!</a> Kszczot przyznał, że są dni, gdy czuje się świetnie i trening idzie. Niestety dla niego, są one przeplatane takimi, w których nie idzie nic. "Forma jest skokowa. Ciężko cokolwiek powiedzieć. Tak się zdarza po treningach w górach i w zasadzie pozostał jedynie czas oraz odpoczynek. Ja mam wszystko, co mogłem w nogach. Wykonałem cały plan treningowy. (...) Mogę powiedzieć bez ogródek, że jestem zdruzgotany. W pionie trzymają mnie lata doświadczeń. (...) Trudne, długie przygotowania, a efekt jest niezadowalający. Nie wiem, co będzie dalej" - wskazał Kszczot. Na pytanie jednego z dziennikarzy, czy wyobraża sobie igrzyska w Tokio bez siebie, biegacz wskazał, że odpowiedzi powinien udzielić sam dziennikarz. Prawda jest jednak taka, że pytanie to stawiane jest coraz częściej głośno. Polska ma w tym roku na dystansie 800 m klęskę urodzaju. Poza Kszczotem minimum na igrzyska mają bowiem Dobek, Marcin Lewandowski, Mateusz Borkowski i młodziutki Krzysztof Różnicki. Dodatkowo wszyscy krajowi rywale "profesora bieżni" są "w gazie", czego on sam o sobie niestety powiedzieć nie może. Dobek, który 800 m zaczął biegać kilka miesięcy temu, nie dość, że wiosną został halowym mistrzem Europy, to w każdym kolejnym starcie zadziwia fachowców od "królowej sportu". Teraz jest na kursie na rekord Polski, który od 20 lat należy do Pawła Czapiewskiego - 1.43,22. Relacja audio z każdego meczu Euro tylko u nas - <a href="https://sport.interia.pl/relacje-euro-2020?utm_source=tekst&utm_medium=tekst&utm_campaign=tekst">Słuchaj na żywo!</a> "Ciężko powiedzieć, co mogę jeszcze zrobić do Tokio. Po prostu zrealizowałem podczas Memoriału Kusocińskiego cel, który nakreślił przede mną trener Zbigniew Król. Miałem trzymać się blisko czołówki i w odpowiednim momencie zaatakować. (...) 800 metrów daje mi to, że w Polsce jest konkurencja i mogę się rozwijać, iść do przodu. Na 400 m ppł przez kilka lat nie miałem motywacji, bo nikt mnie nie naciskał". Tymi słowami Dobek ostatecznie rozwiał wątpliwości, na którym dystansie widzi swoją przyszłość. W Tokio będzie biegał na 800 m, a z dobrych źródeł słychać, że już teraz przy bardzo mocnym biegu jest gotowy na wynik 1.42,50. To byłby nie tylko rekord kraju, ale z dużym prawdopodobieństwem czas, który da olimpijskie podium. "Nie myślę o tym. Wcześniej wyznaczałem sobie cele wynikowe na igrzyska, ale w 2024 roku w Paryżu. (...) Staram się słuchać trenera Króla, bo to człowiek z wielkim doświadczeniem. Po prostu robię to, co on mówi. Nasze relacje są otwarte, nie ma w nich problemów, jest po prostu czysta praca. Wiem, że mogłem na 800 m wystartować już kilka lat temu, ale nie było okazji. Niczego jednak nie żałuję, bo 400 m ppł wiele mi dało i rozwinąłem się jako biegacz" - mówi Dobek. To on i pozostali koledzy z reprezentacji mogą zamknąć Kszczotowi być może ostatnią szansę na olimpijski sukces. "Jest kilka rzeczy, które będziemy brali pod uwagę, ustalając ostateczny skład na igrzyska olimpijskie. Czekamy przede wszystkim na finalne deklaracje ze strony zawodników i trenerów - kto chce biegać na 800 m. Marcin Lewandowski ma bowiem minimum na 800 i 1500 m, nie do końca wiadomo jeszcze co z Różnickim. A do tej piątki z minimami dochodzi jeszcze Michał Rozmys, który też na mistrzostwach Polski chce biegać na 800 i 1500 m. Mogę powiedzieć tyle, że wyniki krajowego czempionatu będą dla nas ważną wskazówką. Musimy jednak kierować się zasadami fair play. Wszyscy widzicie, jaka jest sytuacja, zresztą sam Adam uczciwie o niej mówi. Nie skreślajmy go jeszcze, dajmy mu szansę. Jeżeli będzie jednak trzech zawodników w lepszej formie sportowej, którzy będą chcieli na tym dystansie startować na igrzyskach... Sprawa wydaje się dość oczywista. Nie nazwiska bowiem biegają" - powiedział wiceprezes PZLA Tomasz Majewski. Przyznał, że postęp, który notuje Patryk Dobek, już go nie dziwi. "W Toruniu przecierałem oczy ze zdumienia. Teraz już chyba skala jego talentu mnie nie zadziwia. Trzeba to powiedzieć wprost: on staje się kandydatem do walki o medal na igrzyskach. Jego współpraca z trenerem Królem wypaliła świetnie. To jeden z tych sportowców, którzy mogą śmiało powiedzieć, że przełożenie igrzysk o rok wyszło mu na plus. Lepiej przepracować tego czasu się nie dało" - wskazał Majewski. Autor: Tomasz Więcławski