O ile Agnieszka Kobus-Zawojska i Maria Sajdak były w składzie osady, która w Rio de Janeiro wywalczyła brąz w tej samej konkurencji, to dla Wieliczko i Katarzyny Zillmann jest to pierwszy w karierze krążek imprezy tej rangi. Pierwsza z nich zaś powiększyła rodzinny dorobek - jest córką Małgorzaty Dłużewskiej, wicemistrzyni olimpijskiej w dwójce bez sterniczki z Moskwy. "To dla mnie bardzo wyjątkowy medal. W domu mamy teraz dwa srebrne olimpijskie krążki - jeden mojej mamy, drugi mój. Nie było między nami żadnego zakładu. Na początku słyszałam od innych +No to co, będzie lepiej niż mama?+ i przytakiwałam. A okazało się, że jest dokładnie tak samo" - wspominała z uśmiechem 26-letnia Wieliczko. Jak dodała, ona i jej koleżanki z osady miały swój talizman w Tokio. "To skarpetki, w których startowałyśmy w mistrzostwach świata w 2018 roku i one przynoszą nam szczęście. Tam też w przedbiegu byłyśmy za Chinkami, a w finale wygrałyśmy z nimi. Teraz znów przyniosły nam szczęście, choć tym razem w postaci srebra" - zaznaczyła. Jak wspomniała, na ostatnich 500 metrach Kobus-Zawojska rzucała w kierunku koleżanek hasła dotyczące ich sytuacji w stawce. Przez dłuższy czas płynęły na trzeciej pozycji, za wyraźnie najlepszymi Chinkami oraz za Niemkami, które prowadzi były trener kobiecej kadry Marcin Witkowski. "Agnieszka mówiła +brąz, brąz, jest brąz+, a potem +srebro, srebro, jest srebro+. Finisz zrobiłyśmy perfekcyjnie, tak jak miało to być" - podsumowała pochodząca z Grudziądza wioślarka. Niemki w pewnym momencie zgubiły rytm, co okazało się bardzo kosztownym błędem. "Zrobiły to niedokładnie. Tu wystarczy moment nieuwagi" - skomentowała Wieliczko. Warunki na torze olimpijskim były trudne, co potwierdzają wszyscy uczestnicy. "W związku z tym w mojej głowie pojawiła się myśl, że tylko opanowanie i spokój nas tutaj uratują" - wspominała Polka. Przyznała, że każda członkini osady chorowała na COVID-19, co zaburzyło ich przygotowania do igrzysk. "Trzeba było się szybko ogarniać. Teraz jesteśmy w najlepszej formie" - zapewniła. Zapytana o przebieg dnia poprzedzającego start przyznała, że cała czwórka grała wtedy wspólnie w jengę. "Potem także w inne gry, żeby tylko się uspokoić i zająć czymś głowę. Wieczorem z kolei uruchomił się...alarm przeciwpożarowy" - dodała. Medal kobiecej czwórki podwójnej to pierwszy krążek polskiej ekipy w Tokio. "Oby za nim poszły kolejne. Naprawdę trzymamy kciuki za wszystkich. Ale to jest sport, wszystko może się wydarzyć. Dlatego nikogo nie można przekreślać, ani sztucznie pompować i wywierać presji. Czujemy tę jedność w całej ekipie" - zapewniła Zillmann. Jak dodała, wioślarki czuły cały czas wsparcie. "Dostawałyśmy mnóstwo wiadomości. Ja akurat wolę unikać dekoncentracji zewnętrznymi bodźcami i wykasowałam Facebooka. Więc przepraszam wszystkich, którym nie odpisałam przez ostatni tydzień, ale wszystko nadrobię" - obiecała. Złoto wywalczyły Chinki, które zdeklasowały konkurencję. 24-letnia zawodniczka z Torunia nie chciała wypowiadać się na temat tego, co zrobić, by nawiązać walkę z Azjatkami. Po chwili przyznała, że w tym roku - ze względu na restrykcje wynikające z pandemii - ona i jej koleżanki z osady nie miały tradycyjnego obozu wysokogórskiego. Wieliczko wywalczony w środę krążek zadedykowała rodzicom, którzy są także trenerami wioślarstwa. "Nie można sobie wymarzyć lepszego wsparcia" - zaznaczyła. Zillmann z kolei podziękowała wszystkim, którzy trzymali za podopieczne trenera Jakuba Urbana kciuki. "Trenerom, osobom ze związku, bliskim mi osobom. Chciałam pozdrowić moją dziewczynę Julię, rodziców, całą rodzinę i jeszcze raz przepraszam za brak kontaktu na ostatnim etapie przygotowań" - dodała. Z Tokio Agnieszka Niedziałek