Brak szacunku dla łez i rozpaczy siatkarzy Vitala Heynena byłby nietaktem. Wierzę żonie Wilfredo Leona, która napisała, że mąż przeżył w Tokio najcięższą sportową porażkę. Pochodzący z Kuby najlepszy siatkarz świata wzmocnił dwa lata temu drużynę dwukrotnych mistrzów świata. Wydawało się, że to musi wystarczyć do zdobycia w Tokio olimpijskiego medalu. Tokio 2020. Leon, Kurek i ... W kwalifikacjach olimpijskich dwa lata temu Polacy pokonali Francję w Gdańsku 3-0. Kilka tygodni później powtórzyli ten wynik w Paryżu w meczu o brąz mistrzostw Europy. W czerwcu 2021 roku w fazie grupowej Ligi Narodów lepsi byli Francuzi (3-2). Nie wpadaliśmy w panikę, bo drużyna Heynena dotarła potem do finału, w którym przegrała ze znakomitymi Brazylijczykami. Obaj finaliści uznawani byli za faworytów igrzysk w Tokio. Leon odważnie mówił o złocie. On zrezygnował z gry dla Kuby po porażce w kwalifikacjach igrzysk w Londynie. Na debiut olimpijski czekał więc całą karierę. We wczorajszym dramatycznym ćwierćfinale z Francją zdobył aż 29 pkt. Nie wystarczyło. Nie wystarczyło 26 pkt wywalczonych przez Bartosza Kurka - MVP ostatniego mundialu siatkarzy. Statystyki meczu z Francją wskazują, że ta para wybitnych siatkarzy całkowicie zdominowała grę drużyny Heynena. Rywale, którzy nigdy wcześniej nie wyszli z grupy na igrzyskach, rzucili na szalę pracę zespołową. W piątym secie, gdy stres był maksymalny, zdecydowanie lepiej panowali nad emocjami. To już przesadnie nas nie szokuje. Polscy siatkarze źle znieśli presję ciążącą na faworytach. Okazało się, że wciąż do tego nie dorośli. Z całym szacunkiem dla dokonań polskich siatkarzy nasuwa się analogia z narodową drużyną piłki nożnej. Kilka tygodni temu podczas Euro 2020 widzieliśmy jak jeden z najlepszych piłkarzy świata Robert Lewandowski próbował ciągnąć do awansu z grupy swoich kolegów. W kadrze Paulo Sousy też nie dostrzegaliśmy jakiejś kolektywnej równowagi. Kilku piłkarzy wychodziło na boisko nie po to, by coś dać drużynie, ale po to, by niczego nie popsuć. Polscy piłkarze są przeciętniakami, siatkarze należą do światowej czołówki, co nie zmienia faktu, że na najważniejszej imprezie nie zdobyli medalu od 45 lat. Drużynę Huberta Wagnera nazywano "mistrzami piątego seta". Właśnie w decydującej partii rozstrzygała półfinał i finał igrzysk w Montrealu. W fazie grupowej Polacy przegrywali 0-2 z Koreą Płd i Kubą, by zwyciężyć 3-2. Gołym okiem widać, że od strony mentalnej zespół był silny. Bez tego nie da się osiągać szczytów. Tokio 2020. Zawartość drużyny w drużynie Odkąd polscy siatkarze wrócili na top, piąty raz pożegnali igrzyska w ćwierćfinale, czyli na granicy strefy medalowej. Najłatwiej powiedzieć, że ciąży nad nimi fatum. Termin pochodzi z mitologii greckiej. Oznacza nieodwracalność losu, wolę bogów, na którą nie mamy wpływu. Fatum ogranicza wolę człowieka, jest przyczyną jego klęski. Tak chcemy tłumaczyć naszych siatkarzy, piłkarzy i innych? To wyjaśnienie nie ma nic wspólnego z racjonalnością. Wolimy poddawać się skrajnym emocjom, zamiast wyciągać wnioski? A przecież wyniki konkurencji zespołowych na igrzyskach poddają nam inne wyjaśnienie. Ostatni olimpijski medal dla Polski zdobyła piłkarska drużyna Janusza Wójcika w 1992 roku w Barcelonie. Piłka nożna to akurat sport specyficzny - turniej na igrzyskach ma znacznie niższą rangę od mistrzostw świata, czy Europy. Coś nie gra w polskich grach zespołowych. Piłkarze ręczni czekają na medal olimpijski dokładnie tyle ile siatkarze. Wzięli brąz w Montrealu w 1976 roku. Ostatnio mieli jednak okres świetności. Sięgali po medale mundiali. Na igrzyska w 2008 roku do Pekinu pojechali jako wicemistrzowie świata. Wywalczyli piątą pozycję przegrywając ćwierćfinał z Islandią. Do Rio de Janeiro pięć lat temu nasi piłkarze ręczni wybrali się jako trzeci zespół świata. W ćwierćfinale pokazali wielką klasę. Skazywani na porażkę pokonali znakomitych Chorwatów. Potem przegrali półfinał z Danią i mecz o brązowy medal z Niemcami. Stworzenie sukcesu w grach zespołowych jest oczywiście znacznie bardziej skomplikowane niż w dyscyplinach indywidualnych. Wybitne jednostki pojawiają się w polskiej siatkówce, w piłce nożnej, ręcznej itd. Czasem udaje się z nich stworzyć znakomite zespoły, które mają problem z uniesieniem presji największych imprez. Nasi sportowcy są sparaliżowani, a nie zmotywowani skalą oczekiwań. W grach zespołowych skutkuje to tym, że niektórzy chowają się za plecy liderów. Czy w tym tkwi klucz do rozwiązania zagadki? Może dlatego na Euro 2020 piłkarze Sousy przegrali ze Słowakami, a siatkarze Heynena z Francją w ćwierćfinale igrzysk w Tokio? Jedni i drudzy mieli przecież podstawy, by uważać się za faworytów. Zagrali poniżej możliwości akurat wtedy, gdy konsekwencje były najbardziej bolesne. Jakby próbowali uniknąć porażki zamiast przeć do zwycięstwa. Może polskie fatum to przeświadczenie, że sport musi być raczej źródłem bólu niż radości? Dariusz Wołowski