- Kameruńczycy podejmowali maksymalne ryzyko, które się opłaciło. Nawet jeżeli atakowali po autach, to na tyle mocno, że kogoś tam trafili. Była taka sytuacja w pierwszym secie, gdzie przyjmujący atakował z drugiej linii z szóstej strefy i gdyby Michał Winiarski nie dostał w głowę, to pewnie kogoś "strąciłby" za bandą reklamową. Takie błędy im się zdarzały, ale gdzieś tam o nas piłka się ocierała i zdobywali punkty - stwierdził Wlazły. - Oczywiście zagrali bardzo dobrze i tego nie można im odmówić. W pierwszym secie i przez niemal cały drugi byli naprawdę bezbłędni - dodał zawodnik Skry Bełchatów, który wybiegł w podstawowym składzie. Nasz atakujący jednak w dwóch pierwszych partiach zdobył zaledwie cztery punkty i później zastąpił go Dawid Konarski. On z kolei zapisał na swoim koncie 17 "oczek". - Dwa pierwsze sety były dosyć specyficzne w wykonaniu Kamerunu - im wszystko wychodziło, a nam nie bardzo. Zawodnicy na boisku "przetrzymali" to i od trzeciego seta nasza gra wyglądała już dużo lepiej. Elementy, które normalnie funkcjonowały w poprzednich meczach, wychodziły dopiero pod koniec drugiego seta, a oni zaczęli się też mylić. Gra zaczęła nam się w końcu układać. To cieszy - podkreślił Wlazły. Mecz z Kamerunem nie miał zbyt wielkiego znaczenia w kontekście walki w drugiej fazie turnieju, do której Polacy mają już zapewniony awans. Siatkarze z Afryki po pierwszej rundzie pojadą do domu i punkty zdobyte przez "Biało-czerwonych" w tym spotkaniu nie będą się liczyć. - Z punktu widzenia dalszych gier mecz był nieważny, tylko że chcieliśmy grać i wygrać, bo to jest cel każdego sportowca. Kameruńczycy już nie mieli nic do stracenia. Chcieli się pożegnać z tymi mistrzostwami jak najlepiej i zagrali bez żadnej presji, na pełnym luzie, co przełożyło się na ich grę - zaznaczył Wlazły, który nie był zadowolony ze swojej postawy. - Na pewno wymagam od siebie dużo więcej. Spokojnie, turniej jest długi - zakończył Wlazły.Robert Kopeć, Wrocław Zobacz: