PAP: Jest pan wicemistrzem świata, mistrzem Europy w biegu na 800 m. Rozumiem, że do Rio przyleciał pan także po medal? Adam Kszczot: Dokładnie tak. Wiem, że mnie na to stać. Jestem dobrze przygotowany fizycznie. Jeśli nie zabraknie także przygotowania mentalnego i szczęścia, to powinno być dobrze. To ile tego szczęścia potrzeba? - Myślę, że w biegu na 800 m około dziesięciu procent to szczęście, ale jeśli zabraknie jednego procenta z czegokolwiek - przygotowania fizycznego, mentalnego, taktyki, zdrowia itp. to bardzo dużo. Zwłaszcza na finiszowych metrach odgrywa to kolosalne znaczenie. Można być pierwszym, a równie dobrze szóstym. Mówi pan o sile mentalnej. Nie będzie to pana pierwszy start w igrzyskach, poza tym jest pan niezwykle doświadczonym zawodnikiem. O tym pan mówi? - Dokładnie. Pierwsze igrzyska w Londynie dobrze wspominam, bo dały mi dużo nauki, pozytywnych wniosków. Rozpocząłem też potem swoją nową przygodę w sporcie, z trenerem Zbigniewem Królem i przez te wszystkie lata współpracowałem także z fizjoterapeutą Michałem Robakowskim. Widać efekty tej pracy. Wiele dobrego stało się w treningu, na bieżni, zdobyłem mnóstwo doświadczenia. To jest fajne, że stałem się innym zawodnikiem. Pamięta pan jeszcze jakie towarzyszyły panu uczucia cztery lata temu przed Londynem? - Pamiętam. Czułem się zupełnie inaczej. Był bardzo duży stres i chyba on mnie zjadł. Przygotowanie było zdecydowanie inne. Wiele się zmieniło i z tego właśnie się cieszę. Jestem pewniejszy, a to bardzo ważne. Ostatnie dziesięć dni byliście na zgrupowaniu w Jusi de Fora. - Aklimatyzacja, ostatnie ciężkie treningi, odpoczynek. Była siłownia, sprawdziany i ostatnie szlify. Dwa dni przed startem zjechaliśmy do Rio. Bardzo dobry czas. A jak klimat? Pasuje panu? - Dla mnie biegi mogą być rozgrywane w 30-stopniowym upale. Uwielbiam wtedy biegać. Wilgotno? Bardzo proszę. Świetnie mi się wtedy startuje. Żałuje pan, że nie mógł uczestniczyć chociażby w ceremonii otwarcia igrzysk? - Absolutnie nie. To trwa bardzo długo, mnóstwo energii się na tym traci. Tak samo zbyt wczesny przylot do wioski nie jest korzystny. To dodatkowy stres, który zupełnie nie jest potrzebny. Oglądał pan przynajmniej to, co działo się w Rio? - Odcinam się od tego. Nie oglądałem i do dnia startu nie będę. Jest to taki czas w życiu, w którym muszę sobie powiedzieć: "Adam, usiądź spokojnie na sofie, zbieraj siły, niedługo to ciebie będą oglądać". Kto w tej chwili jest najgroźniejszy w biegu na 800 m? - Ja. Ale trzeba uważać także na rekordzistę świata Kenijczyka Davida Rudishę, bardzo dobrze przygotowany jest także Marcin Lewandowski, a resztę będę obserwował w trakcie kolejnych rund. Gdy z perspektywy czasu patrzy pan teraz na czteroletnie przygotowania, to ma świadomość, że lepiej się nie dało? - Błędy się zdarzały. Nie chcę teraz o tym mówić, ale nic tak nie uczy jak właśnie błędy. Na bieżąco wyciągaliśmy wnioski i naprawdę niewiele bym zmienił. Cieszę się z tego, w jakim miejscu obecnie jestem. Miesiąc temu w Amsterdamie zdobył pan złoty medal mistrzostw Europy. To ułatwiło tą ostatnią prostą przed igrzyskami? - Na pewno jest bardzo ładne. Podoba mi się. To był taki kamień z serca, że praca poszła w dobrym kierunku i dobrze to zrobiłem. Medal to symbol ciężkiej pracy, wyraz wieloletniego poświęcenia. Mówi się, że w biegu na 800 m trzeba około siedmiu lat, by zawodnika przygotować na wysoki, światowy poziom. W konkurencjach siłowych to dziesięć lat. To naprawdę wiele poświęceń, rozłąki. Ile można by było innych rzeczy w tym czasie doświadczyć, a my inwestujemy w sport. Mówi pan, że można ten czas w inny sposób wykorzystać. Zamieniłby pan się z kimś? - Życzę każdemu, by miał takie życie jak ja. W Rio de Janeiro rozmawiała Marta Pietrewicz