By do tego historycznego spotkania po latach doszło, musiało się wydarzyć dwa fakty - jednego smutnego, drugiego optymistycznego. Ten pierwszy, to spadek "Szarotek" z ekstraklasy. Był on efektem długofalowego procesu - ponad dwa lata temu wycofał się sponsor, więc klub znad Dunajca powoli się staczał finansowo, a najlepsi hokeiści wyjechali zarabiać do najlepszych polskich klubów. Obecność na meczu w Nowym Targu Legii była pochodną pozytywnego wydarzenia - dzięki wsparciu miasta hokeiści spod znaku "L-ki" postanowili kontynuować heroiczną walkę o przetrwanie. Będę trzymał za nich kciuki - w stolicy powinniśmy mieć hokej, nawet w półamatorskim wydaniu. Legia trwa, trenuje trzy razy w tygodniu, pod batutą Lubomira Vitoszka. Nie przelewa się, ale i tak legioniści są w stanie przeprowadzać składne ataki. Jeszcze w sierpniu wydawało się, że nie wystartują. Dzięki miejskiej dotacji skrzyknęli się we wrześniu. Czas pracuje na ich korzyść. Każdego zwolennika hokeja zachęcam, by odwiedzać halę małego Torwaru przy jak najczęściej (najbliższy mecz, z Polonią Bytom, już w sobotę o godz. 15:30). W Nowym Targu chętnych do oglądania hokeja nie brakuje, na sobotnim meczu było ich około ośmiuset. Gołym okiem widać, że pod batutą trenera Marka Ziętary, nowotarska młodzież rozwija skrzydła. Zarotyński, K. Kapica, czy junior młodszy Wronka mają "papiery" na duże granie. Ale do uprawiania profesjonalnego hokeja potrzebne są pieniądze, budżet klubu na poziomie dwóch mln rocznie. Tymczasem kolejna już ekipa w zarządzie łamie sobie zęby na negocjacjach z potencjalnymi mecenasami. Te skromne warunki, w jakich funkcjonują "Górale", wystarczą na powrót w ekstraklasy, ale na utrzymywanie się w niej już niekoniecznie. Zatem wołanie SOS dla Podhala jest wciąż aktualne. Zresztą nie tylko dla Podhala, ale dla całego polskiego hokeja. Przecież właśnie upadł kolejny po KTH Krynica klub - TKH Toruń. W ten sposób na północy kraju z krążkiem goni tylko młodzież ze KH Gdańsk. Do rywalizacji Podhala z Legią mam sentyment, gdyż ich konfrontacja z sezonu 1978/79 była moją jedną z pierwszych w życiu wizyt w mateczniku "Szarotek". Było to Podhale Walentego Ziętary i Stefana Chowańca. Właśnie kończyło wspaniałą serię dziewięciu mistrzostw Polski zdobytych z rzędu. Legia wróciła do ekstraklasy, ale dogorywała - w 1981 r., po połączeniu z KTH Krynica upadła i na długo zniknęła z hokejowej mapy Polski. Nie chciałbym, aby teraz się to powtórzyło. Kołem ratunkowym nie tylko dla Podhala i Legii, ale i całego rodzimego hokeja może się okazać sprowadzenie przez Ciarko KH Sanok Wojtka Wolskiego. Dotychczas nie mieliśmy na polskich lodowiskach, w naszej lidze, czynnego hokeisty NHL. Zatrudnienie Wolskiego powinno być ożywczym bodźcem dla dyscypliny. Wreszcie o polskim hokeju zaczęli mówić, pisać nawet ci, którzy tego tematu unikali jak ognia. Ważne jednak, by za tym ruchem poszły kolejne - marketingowe. W Sanoku powinno przybyć, a nie ubyć pieniędzy po zatrudnieniu Wolskiego. "Proszę pana, mamy w składzie gwiazdę z NHL - Wolskiego, może chce pan kupić miejsce na koszulce naszych zawodników, albo na bandzie lodowiska?" - na takie pytanie sponsorzy nie powinni pozostawać głusi. W związku z osobą Wojtka poważną misję ma też zarząd PZHL-u: lobbing, by światowa federacja (IIHF) zracjonalizowała przepisy dotyczące warunków gry w danej reprezentacji. Obecne regulaminy nie pozwalają Wolskiemu, by grał z Białym Orłem na piersi, choć urodził się w Polsce, ma z nią stały kontakt i świetnie mówi w naszym języku. Przekreśla go kanadyjski paszport i brak gry przez co najmniej dwa lata w polskiej lidze. IIHF wprowadzając takie reguły gry miała dobre intencje - zatrzymać sztuczne naturalizacje, w jakich celowały Niemcy, Francja, czy Włochy biorąc do drużyn narodowych głównie Kanadyjczyków i Amerykanów. Nikogo nie interesuje, czy dany hokeista mówi w języku kraju, który ma reprezentować - grunt, by zaliczył dwa sezony w tamtejszej lidze. Przypadki takie, jak ten Wolskiego powinny być oddzielnie traktowane, tak nakazuje zdrowy rozsądek. Dla nich powinno się stworzyć oddzielny paragraf - Wolski jest Polakiem z krwi i kości, urodzonym w Zabrzu. O Wojtku i jemu podobnym wyjątkom powinien pamiętać prezydent IIHF Rene Fasel i jego zarząd, który powinien przecież dbać o propagowanie hokeja na świecie. Rywalizacja międzynarodowa, to nie ścieranie się lig, tylko nacji hokejowych panie Fasel! Z argumentacją utrzymaną w tym duchu do Zurychu powinien się udać prezes PZHL-u Grzegorz Hałasik ze swym doradcą Mariuszem Czerkawskim. Może coś wskórają? Autor: Michał Białoński