Historia często zadziwia i nierzadko wywołuje frustrację. Zarówno w sporcie, jak i w każdej innej dziedzinie bywa, że minione dzieje otwierają oczy na to, jak dzisiaj mamy łatwo i jednocześnie, jak wiele jest jeszcze do zrobienia. Ten wątek to nie opowieść o walce o uprawnieniu, choć taki przydomek faktycznie sobie zyskał, ale próba uświadomienia sobie siły i piękna sportu, który powinien łączyć oraz budować w ludziach przekonanie, że dobrze się bawić i spełniać marzenia można w każdym wieku. Dzisiaj kobiety rywalizują w biegach maratońskich na całym świecie na równi z panami, a ich wyniki budzą podziw tak samo, jak rygor treningowy, któremu podołanie nie należy co prawda do łatwych, ale sprawia, że finalnie panie mogą cieszyć się z tego, co tak bardzo kochają - z biegania. W tym roku ponownie kobiety wybiegną na trasę ORLEN Warsaw Marathonu. Nikogo nie dziwi nawet fakt, że płeć piękna chce rywalizować na tak długiej trasie. Skoro panie biegają w ultramaratonach to czym takim będą dla nich zawody na zdecydowanie krótszym dystansie. Wystarczy regularnie biegać, ćwiczyć, zapisać się na zawody, przywdziać strój sportowy i pobiec. Może wydawać się proste, ale nie jeszcze nieco ponad 50 lat temu. Medyczny świat emanował przekonaniem, że kobiety nie powinny pokonywać takiej ilości kilometrów, bowiem szkodzi to ich zdrowiu. Mówiło się nawet, że uniemożliwia im to fizjologia. Roberta Gibb wpatrzona była w rywalizację rozgrywającą się na trasie maratonu bostońskiego, jak w obrazek. Trenowała na tyle solidnie, że nie było dla niej problemem przebiegnięcie nawet zdecydowanie dłuższych odcinków. Determinacji Gibb nie zgasiła nawet wiadomość ze strony organizatora, który w odpowiedzi na jej zgłoszenie przesłał informację, że żadna kobieta nie może przebiec maratonu, bo jest to fizycznie niemożliwe? To tylko dodało odwagi młodej zawodniczce, która w 1966 roku wybiegła na trasę maratonu... z krzaków i jako pierwsza pani ukończyła bieg w czasie 3:21.40. Jej wyczyn nie przeszedł bez echa. W 1967 roku na swoim postawiła Katherine Switzer, która zgłosiła chęć startu w maratonie bostońskim za pomocą inicjałów i nabrała organizatorów. Kobieta niestety szybko została dostrzeżona w tłumie mężczyzn przez jednego z sędziów, który próbował wyrzucić ją z trasy. W obronie biegaczki stanęli panowie. Sportowa solidarność pozwoliła Switzer ukończyć zawody, a fotografia przedstawiająca przepychanki stała się symbolem walki o prawa kobiet. W tym samym roku Amerykańska Amatorska Federacja Sportowa definitywnie powiedziała stop i zabroniła wspólnej rywalizacji kobiet i mężczyzn. Determinacja pań nie zgasła. W 1972 roku oficjalnie zaczęto przyjmować zapisy kobiet na bieg na królewskim dystansie. W 1974 roku Switzer - promująca bieganie wśród kobiet, uzyskała wynik 3:07.29 i zwyciężyła w słynnym maratonie w Nowym Jorku. Rok później cieszyła się już życiówką poniżej trzech godzin (2:51.37). Jak widać, stwierdzenie "słaba płeć" nie jest w żadnym wypadku prawdziwe. Panie wcale nie tak dawno temu oprócz treningu musiały jeszcze wykonywać zdecydowanie cięższą pracę - walczyć o to, aby w ogóle móc zaprezentować swoje umiejętności. Aktualną mistrzynią Polski w biegu maratońskim jest Karolina Pilarska, która w Dębnie uzyskała czas 2:49.06. Aleksandra Bazułka