Trener Aleksander Matusiński bał się zaryzykować i wstawić zamiast Święty-Ersetic płotkarkę Joannę Linkiewicz. To mogło kosztować miejsce w finale, dlatego liderka Święty-Ersetic została wystawiona na ostatniej zmianie. Trzy pierwsze Polki miały zadbać o to, by miała komfortową sytuację i mogła maksymalnie się oszczędzać. - Wydaje mi się, że wypadłam całkiem ok. Bieg zdecydowanie lepszy niż indywidualny. To dalej nie jest coś, co ja bym od siebie wymagała, ale to w zasadzie mój najszybszy czas odkąd biegam w tej sztafecie. Uczę się i mam nadzieję, że to nie koniec - powiedziała Anna Kiełbasińska z pierwszej zmiany. Pałeczkę przekazała jednej z najbardziej doświadczonych Małgorzacie Hołub-Kowalik. Ona miała pewne problemy na dystansie. Przyznała, że rywalki plątały się jej pod nogami. - Łatwiejszy byłby bieg po sznurku, tutaj tego brakowało. Było parę kontaktowych sytuacji. Widziałam, że Australijka słabnie, więc musiałam wyprzedzać po drugim torze. Bieg był jaki był. Mam nadzieję, że ten w finale będzie dużo lepszy - przyznała. Zapewniła też, że zaoszczędziła jeszcze sporo sił, mimo że miała pobiec na 150 proc. - Niestety, przez te zmiany rytmu nie biegłam tak, jak powinnam. Czuję się bardzo dobrze - podkreśliła. Szczęśliwa, że trener Matusiński dał jej szansę wystąpienia w sztafecie była Patrycja Wyciszkiewicz, która w tym sezonie borykała się z problemami zdrowotnymi. Najpierw miała kontuzję nogi, a potem słabe wyniki krwi. - To był mój pierwszy start w MŚ. Bieg był dobry, ale międzyczas mógł być trochę lepszy. Po kłopotach teraz się odbiłam i razem z trenerem Tomaszem Lewandowskim pracowaliśmy na to, żeby być tu w formie i udało się - oceniła. Zmęczona, ale szczęśliwa, że przed nią jeszcze bieg w finale, była Święty-Ersetic. To był jej piąty bieg na 400 m w ciągu siedmiu dni. - Wbrew temu, co się mówi, mam też swoje granice. Naprawdę jestem już zmęczona. Dziewczyny ułatwiły mi zadanie, miałam komfortową sytuację, kątem oka patrzyłam na telebim i kontrolowałam, co dzieje się za mną. Niepotrzebnie gdzieś odparłam ten atak na końcówce, ale czułam się dobrze i wiedziałam, że to tylko lekkie przyspieszenie, a może da nam lepszy tor w finale - powiedziała. Ona zdaje sobie sprawę z tego, że bieg w finale będzie piekielnie trudny. Poza zasięgiem wydają się być Amerykanki. Na drugie miejsce typowane są Jamajki, a o trzecie mają walczyć Polki i Brytyjki. - Nie wiem, czy zachowałam siły. Jestem zmęczona, ale wierzę w to, że w niedzielę przyjdzie mobilizacja i chęć wywalczenia medalu. Jestem typem walczaka - podkreśliła. Finał biegu rozstawnego 4x400 m kobiet zaplanowany jest na niedzielę na godz. 20.15 czasu polskiego. Polacy dotychczas wywalczyli cztery medale, w tym złoty Pawła Fajdka w rzucie młotem. Z Dauhy - Marta Pietrewicz