Miłość do swojego miasta, do barw klubowych bez strachu przed uszczerbkiem na zdrowiu fizycznym, bądź stratami finansowymi; fanatyzm, w którym dobro własnej grupy i jej członków liczy się bardziej niż szacunek dla piłkarzy - być włoskim ultras, to brzmi dumnie! Oto pogląd dominujący w Italii. "Kto wkoło rozpowiada, że nienawidzę swojej pracy, nie wie, z jaką miłością, oddaje się trotylowi..." - śpiewał niegdyś znany włoski bard Fabrizio De Andre. Zdaje się, że we Włoszech politycy, dziennikarze, służby odpowiedzialne za ład społeczny i sami kibice od lat nie potrafili zrozumieć, z jaką miłością i poświęceniem tworzone są kolejne grupy piłkarskich fanatyków przemocy. Pod przykrywką klubowych przynależności, w imię ukochanych piłkarskich barw, ale także pod skrzydłami partii politycznych na Półwyspie Apenińskim zrodziły się sprawne grupy chuligańskich bojówek. Choć oficjalnie wyścig o organizację Euro 2012 wygrały Polska i Ukraina, w Italii do dziś panuje przekonanie, że Włosi przegrali wybór przez słabe działania polityczne (zwycięstwo Hrihorija Surkisa nad Giancarlo Abete), zacofanie infrastruktury piłkarskiej (UEFA zdecydowała się wesprzeć odnowę bazy stadionowej w dwóch innych krajach) oraz problem z przemocą na stadionach (tu akurat moglibyśmy konkurować z naszymi południowymi kolegami). Polityka na stadionach Jednym z największych włoskich problemów jest rasizm. Wbrew powszechnemu przekonaniu, nie chodzi tu o nienawiść do piłkarzy o odmiennym kolorze skóry. Najczęściej ma to podłoże polityczne, zwłaszcza w wypadku grup faszyzujących, w której to doktrynie rasizm był jedną z myśli przewodnich. W zasadzie wszystkie włoskie grupy kibicowskie w mniejszym lub większym stopniu powiązane są ze skrajnymi ugrupowaniami politycznymi. I tak jak w niedzielne popołudnie ludzie ci są w stanie walczyć w imię swojego klubu, tak w czasie kampanii politycznych zamieniają piłkarskie szaliki na barwy partii politycznych, by występować w ich imieniu. Wedle raportu z 2003 roku, przygotowanego dla włoskiej policji, 27 ekip kibicowskich spośród najważniejszych 128 klubów (Serie A, B, C1 i C2) jest silnie zaangażowanych w działania prawicowe, 15 ma poglądy lewicowe, 7 składa się z ludzi o różnych poglądach, a 79 określa się mianem "apolityczne". Z zaznaczeniem, że jest to tylko teoretyczna apolityczność, bowiem w rzeczywistości w ekipach tych klubów działa wielu niebezpiecznie zaangażowanych kibiców. Lewicowe Livorno i prawicowe Lazio z Romą Najbardziej na lewo umieścić należałoby fanatyków Livorno ("I Livornesi"). Zresztą miasto Livorno od dawna nazywane jest "czerwonym". I ze względu na poglądy mieszkańców, i ze względu na zabudowę historycznego centrum. Na przeciwnym biegunie mieszczą się zakochani w Lazio ("Irriducibili", "Banda noantri" oraz "In basso a destra"). O faszystowskich zamiłowaniach Laziale jest zresztą głośno w całej Europie (słynny transparent z 1998 roku, wielbiący barbarzyństwo Oświęcimia). "Giovinezza", czyli grupa ultras Romy, ma podobne poglądy. To chyba najbardziej radykalne grupy kibiców, które często posuwają się do ekstremalnych działań, łącznie z paleniem samochodów czarnoskórych piłkarzy czy bojkotowaniem działań zatrudniającego ich klubu. List gończy za gwiazdorem Lazio Kilku ultrasów Romy kandydowało swego czasu w wyborach lokalnych. Dla odmiany kilku fanatyków Lazio skończyło niedawno w więzieniu po tym, jak przeprowadzono śledztwo wokół próby przejęcia klubu przez biznesmenów zrzeszonych wokół Giorgio Chinaglii, byłego gwiazdora Lazio, mistrza Italii z 1974 roku. Wedle prokuratury Chinaglia, powiązany z faszystowskim odłamem kibiców Lazio i członkami Camorry , próbował w nielegalny sposób przejąć klub kierowany przez Claudio Lotito, któremu "Irriducibili" wypowiedzieli zresztą otwartą wojnę. Za 14-krotnym reprezentantem Italii wysłano list gończy ważny na terenie Europy. Dlatego Chinaglia przebywa obecnie w USA. Berlusconi sprytniejszy, kibice wiernym elektoratem Gdzieś pomiędzy ultrasami Livorno a Lazio znajdują się wszyscy pozostali kibice w Italii. Przykładowo: interiści ("Boys San", Brianza Alcolica", "Viking", czy "Irriducibili") i juventini ("Drughi", Bravi Ragazzi", "Viking", "Tradizione" oraz "Nucleo") to raczej prawicowcy. Kibice Milanu niegdyś wiązani byli z polityczną lewicą, ale odkąd klub objął prawicowy Silvio Berlusconi, umiłowanie do poszczególnych partii wymieszało się wśród poszczególnych grup ("Brigate Rossonere", "Guerrieri Ultras", "Panthers" i "Alternativa" to te największe). Choć dziś zaangażowanie ultrasów nijak się ma do tego, co działo się na Półwyspie Apenińskim w latach 70., kiedy lewicowe i prawicowe bojówki terrorystyczne angażowały najbardziej krewkich członków ruchów kibicowskich. Nic dziwnego, że później na ulicach miast lała się krew. Wielu polityków włoskiej prawicy zlekceważyło silne związki z futbolem i między innymi dlatego nie potrafili oni w pewnym momencie zatrzymać rosnącej w siłę lewicy. Dopiero wejście na scenę polityczną właściciela Milanu, Silvio Berlusconiego, pokazało siłę piłkarskiego elektoratu. Tym samym w ostatnich latach "piłkarskie łuki" wykorzystywane są ponownie niczym trybuna wyborcza. Widać to na transparentach kibiców, słychać w ich okrzykach. Nierzadko poszczególne grupy wykorzystują w swoich choreografiach takie postaci, jak Che Guevara, Stalin czy Hitler. Nieprzypadkowo Paolo Di Canio (nigdy niekryjący skrajnie prawicowych poglądów i umiłowania do Lazio) w autobiografii napisał: "Dziś w Italii stadiony piłkarskie stają się największą trybuną dyskusji społeczno-politycznych"! Nie tylko stadiony. W 2006 roku, podczas największej radości piłkarskiej Włochów w ostatnich latach, czyli podczas fiesty z okazji zdobycia mistrzostwa świata przez podopiecznych Marcello Lippiego, trzech piłkarzy reprezentacji zaprezentowało transparent z napisem: "Dumni z bycia Włochami" i niewielkim krzyżem celtyckim w rogu. Wówczas mało kto z obecnych w Circo Massimo zauważył ten szczegół, ale następnego dnia wszystkie stacje telewizyjne rozkładały na czynniki pierwsze nieodpowiedzialne zachowanie Daniele De Rossiego, Gianluigiego Buffona i Andrei Pirlo. Tirofi w strukturach klubów mają specjalne przywileje Problem ultras w Italii to jednak coś więcej niż tylko związki z polityką. W odróżnieniu od innych krajów "wielkiej piątki" (Anglia, Hiszpania, Niemcy, Francja i Włochy) liderzy tak zwanych łuków sprawują niekiedy funkcje w strukturach klubów, dysponując biletami (szczególnie tymi na mecze wyjazdowe), zajmując się rozprowadzaniem pamiątek klubowych i korzystając z różnych przywilejów (choćby miejsce w samolocie czy autokarze wraz z piłkarzami). Jak zaznacza raport jednej z największych agencji informacyjnych w Italii - Ansa, przedstawiciele kibiców z rzadka ponoszą konsekwencje za swoje nieodpowiedzialne zachowanie. Kluby muszą natomiast regularnie płacić kary. Ledwie kilka dni temu Włoski Związek Piłkarski (FIGC) nałożył je po raz kolejny w tym sezonie na dwa kluby Serie A. Roma musi zapłacić 25 tysięcy euro, a Lazio - 15 tysięcy. W obu przypadkach chodzi o rasistowskie transparenty i okrzyki kibiców w czasie spotkań - odpowiednio z Interem i Milanem. Wedle definicji zamieszczanej na wielu stronach internetowych włoskich fanatyków "być ultras" oznacza: "ścisłe przywiązanie do swojego miasta, barw klubowych, które wspiera się zarówno u siebie, jak i na wyjeździe, bez strachu przed uszczerbkiem na zdrowiu fizycznym, bądź stratami finansowymi. Być ultras to żyć siedem dni w tygodniu oczekując niedzieli i oddając się działaniom łuków (stadionu) - dla ultrasów najpierw liczy się dobro własnej grupy i jej członków, a później szacunek dla barw." Zjednoczeni kibice (?) plotką wywołali nienawiść tłumów do policji Przykładem przywiązania i siły oraz wpływów ultras w Italii niech będą słynne przerwane derby Rzymu z 2004 roku. Fanatycy Lazio i Romy zmówili się wówczas i roznieśli po Stadio Olimpico wieść, jakoby przed stadionem - prawdopodobnie w wyniku działań policji - zginęło dziecko. W tę niesprawdzoną informację uwierzyli nie tylko piłkarze obu klubów, ale również przedstawiciele sił porządkowych. Wobec groźby rozrób, derby przerwano! Cóż, jak pisał Albert Camus: "Stadion to ostatnie miejsce, gdzie czuję się niewinny". Dla wielu ultras dosłownie! Łańcuch przemocy: zabity policjant na Sycylii W 2004 roku udało się jednak powstrzymać rozróby. Inaczej było choćby podczas równie słynnych derbów Sycylii z 2007 roku. Wówczas zamieszki przeniosły się poza stadion, a kibice Palermo i Catanii zjednoczyli się w walce z policją. W efekcie zginął inspektor Filippo Raciti. Wkrótce potem we Włoszech wprowadzono rygorystyczny "Dekret Amato", który miał powstrzymać przemoc na piłkarskich obiektach, wprowadzić ograniczenia w swobodnym wstępie na mecze, zwiększyć kontrolę na stadionach i identyfikację wszczynających rozróby. Dwa dni po wejściu dekretu poczytny włoski tygodnik społeczno-polityczny "Panorama" napisał: "Dekret został uchwalony, kibice-debile pozostali"! Dokładnie dwa dni po podpisaniu wspomnianego dekretu fani Romy i Manchesteru dali bowiem popis swoich możliwości i o mały włos nie doprowadzili do przerwania spotkania Ligi Mistrzów. To byłoby wydarzenie bez precedensu. Ostatecznie skończyło się na 18 rannych, w tym jednym poważnie - z raną szyi po ciosie nożem. W sumie zranionych w podobny sposób było siedmiu chuliganów. W jaki sposób uzbrojeni i pijani kibice przedostali się w pobliże stadionu? Obecny selekcjoner reprezentacji Anglii, a niegdyś trener Milanu, Realu Madryt, Romy, czy Juventusu Fabio Capello powiedział: "Stadiony i kluby w Italii są zakładnikami ultras. To absurdalne, że prawdziwi kibice nie mogą śledzić swoich ulubieńców na wyjazdach, że na stadionach dochodzi do aktów przemocy. To właśnie dlatego widzę coraz mniej rodzin i dzieci na meczach piłkarskich na Półwyspie Apenińskim". Choć we Włoszech nie jest to pogląd cieszący się uznaniem, Capello ma chyba racje . Odpowiedź prezesa włoskiego związku olimpijskiego (CONI) i szefa związku piłkarskiego (FIGC): "Capello zabiera głos w sprawie, na której się nie zna". Nie zna się? 11-krotny mistrz - jako piłkarz i potem szkoleniowiec - Włoch i Hiszpanii, zdobywca klubowego Pucharu Europy, były reprezentant kraju, a obecnie selekcjoner Anglików nie zna się na sytuacji piłkarskiej w swojej ojczyźnie? No cóż, grunt to dobre samopoczucie osób odpowiedzialnych za taki stan bezpieczeństwa na stadionach. Pozostaje więc tylko spojrzeć na stadiony i bezpieczeństwo w Anglii i porównać ją do tej z piłkarskich bunkrów Italii. Kiedy miłośnicy calcio doczekają się zdobywcy bramki, który po golu tonie w objęciach kibiców stojących tuż za linią końcową boiska? Fikcja? We Włoszech na razie tak. Marcin Lepa Autor jest komentatorem Polsatu Sport.