W ostatnich latach dokonano w Niemczech gigantycznej pracy związanej z poprawą infrastruktury stadionowej. W obliczu finałów mistrzostw świata w 2006 roku gruntownie przebudowano albo po prostu zbudowano od podstaw 12 obiektów. Już po finałach jeden z najbogatszych ludzi w Niemczech zbudował stadion w Hoffenheim, koncern Bayera przebudował obiekt w Leverkusen, a na Weserstadionie w Bremie trwają prace... "To populistyczne g...." Przykładem fenomenalnej infrastruktury jest Allianz-Arena w Monachium, która mieści 66 tysięcy widzów. Atmosfera jest tu jednak - delikatnie rzecz ujmując - taka sobie. Głośna była dyskusja, jaka toczyła się na ten temat pod koniec 2007 roku, przy okazji tradycyjnego zebrania sprawozdawczo-wyborczego członków klubu. Jeden z fanów - Ralf Seelinger powiedział na łamach "Sueddeutsche Zeitung": "Z kieliszkami szampana trudno robić meksykańską falę". Kiedy menedżer Uli Hoeness argumentował swoją politykę, został wygwizdany. Na co odparł w przypływie złości: "Takie nastawienie kibiców, to populistyczne g....", co jeszcze zaogniło atmosferę obrad. Hoeness poszedł na całość, mówiąc: "Co wy sobie wyobrażacie, że można realizować taką politykę, jak nasza, mając dochód siedem euro od miejsca stojącego na południowej trybunie? Jak myślicie, kto to wszystko finansuje? Właśnie ludzie z loży, którzy głęboko sięgają do kieszeni". Bezpieczne = pełne stadiony Piłka nożna jest dla kibicow, bez nich nie istnieje. Trudno wyobrazić sobie mecze, które odbywają się w ciszy, bez udziału publiczności. Wiem, jak to smakuje, gdyż byłem jednym z pięćdziesięciu dziennikarzy, którzy mogli w 2004 roku obserwować spotkanie przy pustych trybunach między drugoligowymi wówczas drużynami Alemanni Akwizgran i FC Nuernberg. Horror. Wróciłem do tego meczu, ponieważ - po ostatnich wydarzeniach, jakie miały miejsce na kilku stadionach - rozgorzała w Niemczech dyskusja, jak sobie z problemem chuligaństwa, niemal już zapomnianym, poradzić. Zapomnianym, gdyż przez ostatnich 20 lat ten problem (poza nielicznymi przypadkami, głównie we wschodnich częściach Niemiec) praktycznie nie istniał. Pójście na stadion było rzeczywiście przyjemnością, pozbawioną obaw o własne bezpieczeństwo. Bezpieczne stadiony to również wysoka frekwencja na meczach. To nie przypadek, że Bundesliga ma najwyższą w Europie średnią odwiedzających stadiony. Służby uśpiły czujność Pod koniec lat 80. poprzedniego wieku powstały tzw. Fan-Projekty, organizacje zatrudniające pedagogów, będących jednocześnie prawdziwymi kibicami poszczególnych drużyn. Próbowano odpowiedzieć na pytanie, dlaczego - szczególnie młodzi - ludzie szukali rozładowania emocji właśnie w przemocy czy rozbojach? Dzięki wielu rozmowom udało się osiągnąć cel, który sobie na wstępie założono, a mianowicie samoregulację problemów w grupach kibiców. Nie było to łatwa i krótka droga. Wydawało się, że problem chuligaństwa przestał istnieć i stało się oczywiste, że na stadionach nie będzie żadnych wybryków. Czujność służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo została uśpiona. Problem jednak "drzemał" i nagle się "przebudził". Niemieccy chuligani przypomnieli o sobie - choć nie na własnym terenie - w czasie mistrzostw świata w 1998 r. we Francji, gdzie skatowano funkcjonariusza policji Daniela Nivel'a. Społeczeństwo ostro potępiło ten wybryk, sprawcy w międzyczasie odsiedzieli kary, a Nivel został kaleką do końca życia. Nie potraktowano jednak tego sygnału poważnie. "Sielanka" trwała kolejnych 10 lat. Wszędzie i przy każdej okazji podkreślano, jak zdrowa jest sytuacja sceny kibicowskiej w Niemczech. Bomba wybuchła na Herthcie, transmisje cenzurowane Tym większym zaskoczeniem były ostatnie wydarzenia na kilku stadionach, a w szczególności wtargnięcie około 100-osobowej grupy chuliganów na płytę boiska tuż po zakończeniu meczu w Berlinie (13 marca, po porażce z FC Nuernberg 1-2). Incydent ten pokazał, jak służby bezpieczeństwa są głęboko uśpione. Coraz częściej na trybunach odpalane są świece dymne czy ognie bengalskie, wbrew absolutnym (i słusznym) zakazom. Dziewięć osób zostało niedawno ciężko poparzonych na stadionie w Bochum. To tylko dwa przykłady, ale podobne coraz częściej się mnożą. Widać, że grupy pseudokibiców posuwają, się krok za krokiem, w niebezpiecznym kierunku. Ta sytuacja nie pasuje Niemieckiemu Związkowi Piłki Nożnej (DFB) i nie odpowiada wizerunkowi Bundesligi, która w oczach działaczy jest wzorem dla innych. Szczególnie jeśli chodzi o odbiorców zagranicznych, którym serwowany jest absolutnie "czysty" i nienaganny obraz ze stadionów. Dlatego też w oficjalnym, międzynarodowym przekazie transmisji (tzw.clean feed) nie zobaczy się tychże - nazwijmy to delikatnie - nieładnych obrazków. Z prostej przyczyny - realizator programu na podstawie wytycznych DFB może jedynie w ogólnym planie i z daleka pokazać kontrowersyjne sytuacje, jednak nie dłużej niż kilka sekund. Czy nie jest to aby przejaw zakłamania, zamykania oczu na niewygodne problemy? Widać, że związek nie bardzo teraz wie, jak poradzić sobie z tą sytuacją i podejmuje pochopne, w zasadzie niezrozumiale decyzje. To tak jakby chciał ugasić tylko troszeczkę pożaru, rzucając jedynie niewiele piasku na płomienie. Bo jak inaczej można zrozumieć kary, jakie otrzymały kluby za zaistniałe wydarzenia. W Berlinie na meczu przeciwko VfB Stuttgart mogło zasiąść na trybunach jedynie 25 tys.kibicow (pojemność stadionu ok.75 tys.), w Hoffenheim odbył się mecz bez udziału kibicow. FC Koeln i FC Nuernberg w dwóch meczach wyjazdowych mogły rozprowadzać jedynie imienne bilety. Szalenie kontrowersyjne decyzje z jednej strony uspokajające opinię publiczną, z drugiej mają na celu zbytnie niekrzywdzenie ukaranych, czyli kluby. Zakazy stadionowe, policja chce skanować kibiców! Coraz częściej, nawet jeżeli jest jedynie mgliste podejrzenie, karze się kibiców poprzez zakazy wstępu na stadion. Właśnie z tego powodu pojawia się coraz więcej protestów ze strony sympatyków futbolu. To wszystko jest jakby wodą na młyn dla policji, której związki zawodowe natychmiast przystąpiły do ataku. Żądają, aby jak najszybciej zlikwidować miejsca stojące na trybunach, zakazać kibicom gości wstępu na stadion na meczach wyjazdowych, wprowadzić imienne bilety i - co najgorsze - wprowadzić skanery, które prześwietlają kibicow! A więc polityka kar i zakazów - jakże typowa dla Niemiec. Wszystko po to, aby "przemęczeni do granic" funkcjonariusze policji (Reiner Wendt - szef związków zawodowych policji GdP) nie musieli w weekendy pracować, podczas gdy inni czerpią przyjemność z pójścia na mecz. Jeden zawinił, a cierpi cała "klasa" Ostry sprzeciw przeciwko takim planowanym posunięciom złożyli prezydenci klubów, dla których wprowadzenie jedynie miejsc siedzących przyniosłoby ogromne straty finansowe. Dla przykładu, największa w Europie "stojąca" trybuna w Dortmundzie może pomieścić 25 tys. kibiców. Zamieniona na miejsca siedzące, jedynie ok.10 tysięcy. Inny aspekt rodzącego się konfliktu, to zbiorowa odpowiedzialność. "Nie można karać całej klasy w szkole, gdy jeden uczeń rzuci gąbką w nauczyciela" - tak zareagował Aki Watzke, dyrektor Borusssii Dortmund, na nałożone kary dla kibiców jego klubu. Ci rozpoczynają protesty, na razie jeszcze stosunkowo niewinne, jak podczas meczu FSV Mainz - BVB, kiedy przez pierwszy kwadrans meczu zarówno sympatycy jednej, jak i drugiej drużyny solidarnie zrezygnowali z dopingu, aby zaprezentować kierownictwu DFB i opinii publicznej, jaka atmosfera może panować na stadionach, gdy zabraknie reakcji tych, dla których piłkarze grają. Przygotowywane są kolejne akcje protestacyjne. Prawdopodobnie ideałem dla DFB i policji byłoby wprowadzenie obowiązku wieczorowej garderoby na meczach. Paweł Rybak z Niemiec