Masiota ma swój pomysł na działanie PZPN i niewykluczone, że za rok wystartuje w wyborach na prezesa tej organizacji. INTERIA.PL: Odpowiada panu rola przywódcy opozycji? Jacek Masiota: - Nie. A takim przywódcą pan się stał. - Nie jestem politykiem i niespecjalnie wszystko potrafię negować dla samej negacji. Potrafię negować coś wtedy i tylko wtedy, kiedy się z tym nie zgadzam. To media tak mnie wykreowały, a decyzje Laty rzeczywiście były błędne. Natomiast jako opozycjonista jestem słaby z jednego powodu - jeśli prezes Lato zrobi coś dobrego, ja nie będę umiał powiedzieć, że jest to złe. W polityce to się po prostu nie opłaca. Taka rola mi więc nie odpowiada, bo nie mam charakteru konfrontacyjnego. Nie jestem fighterem, staram się koncyliacyjnie załatwiać sprawy. Przed zarządem, podczas którego odwołano sekretarza generalnego PZPN Zdzisława Kręcinę, pan jako jedyny odważnie mówił, że trzeba tego dokonać. I do tego jeszcze chciał dymisji Laty. - Koledzy z zarządu działają zakulisowo, tak są przyzwyczajeni i tak wyedukowani. Trzeba pamiętać, że oni reprezentują związki regionalne, wojewódzkie. Jeśli będą głośno negować jakąś sytuację, to ich sędziowie będą narażeni na szykany ze strony PZPN i do związków trafi mniej pieniędzy. Po prostu muszą pamiętać, że reprezentują nie tylko siebie, ale i związki. Jeśli coś negatywnie powiedzą, to po tyłku - w sensie finansowym, organizacyjnym, szkoleniowym - dostanie ich związek. I tu zachowują się racjonalnie, bo przedkładają interes swojej organizacji ponad interesy osobiste, np. takie, jak odwołanie Kręciny. - Ja jestem w innej sytuacji - reprezentuję kluby Ekstraklasy, a z punktu widzenia klubów Ekstraklasy ważne jest to, by związek był dobrze zarządzany i dobrze postrzegany. Łatwiej mi tak działać, bo nie ponoszę z tego tytułu żadnych konsekwencji. Odwołanie Kręciny, ale przy pozostaniu Laty, jest sukcesem tego zarządu? - Bez dwóch zdań tak. To sukces zarządu, bo pierwszy raz w sprawie istotnej pan prezes Lato został przegłosowany. Do tej pory zdarzało się to tylko w kwestiach mniej ważnych. To znaczy, że jest jakiś próg akceptacji głupich decyzji. Przez kilka lat się bałem, że takiego progu nie ma, że niezależnie od tego, co prezes zrobi, będzie to zawsze przyklepane. - Pierwszy przykład: umowa sprzedaży praw telewizyjnych. Okazało się, że jest to dobra umowa, ale wówczas takiej wiedzy nie miał nikt. To była ruletka w czystej postaci. Koledzy z zarządu mówili mi, że czasem potrafią przymknąć oko na tego typu sprawy, ale miarka się przebrała. I dzisiaj już wiem, że kontrola wykonana przez zarząd będzie rzeczywista - komisja sprawdzi dokonania pana Eksztajna, komisja sprawdzi umowę dotyczącą powstanie Klubu Kibica Reprezentacji, i że konsekwencje wobec prezesa zostaną wyciągnięte. To mi się podoba, bo po raz pierwszy mamy realną ocenę, a nie układy i kolesiostwo. Przecież prezes Lato zgodził się na odwołanie Kręciny, żeby ratować swoją głowę. - Nie zgadzam się z tym, choć zależy też, jak się na to spojrzy. Wszyscy mówią, że on poświęcił Kręcinę, by ratować siebie. To jest tylko po części prawda, w tym sensie, że gdyby tego nie zrobił, nie postawił wniosku, to wprowadziłby związek w stan otwartej wojny zarządu z prezesem. I to by się mogło skończyć, choć nie chcę zapewniać, że na sto procent, nadzwyczajnym walnym zjazdem delegatów z jedynym punktem wniosku: odwołaniem Laty. Czy Lato będzie prezesem podczas Euro 2012? Czy jest szansa na to, by do tego czasu coś się zmieniło? - Nie sądzę, by coś się zmieniło przez ten rok, bo na dziś jedyną możliwością zmiany jest ingerencja polityków, czyli de facto wprowadzenie kuratora. Gdy złożyłem apel o dymisję prezesa Laty, to nie zostałem poparty przez kolegów z zarządu. Przy czym nie były to już argumenty: "nie, bo nie" czy "nie, bo jesteś szalony i wprowadzasz chaos", tylko: "nie, bo jest Euro 2012 i co prawda Grzesiu jest słabym prezesem, ale trzeba się zachować racjonalnie". Te słowa padły przy prezesie. - Nie będzie rewolucji teraz, sposób zarządzania trzeba będzie zmienić dopiero po mistrzostwach Europy.