PAP: Ma pan ochotę powiedzieć: "nareszcie się zacznie"? Michał Winiarski: - Cieszymy się, że ten dzień w końcu już nadchodzi, bo praktycznie od początku roku przyświecał nam tylko jeden cel - mistrzostwa świata. Te przygotowania, czekanie na imprezę jest bardzo nużące. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że w sobotę się wszystko zacznie. Sami jesteśmy bardzo ciekawi, jak to wszystko na Stadionie Narodowym wyjdzie. Chcemy już przeżywać te emocje, jakie będą nam towarzyszyć. Pan należy do tych bardziej doświadczonych zawodników w polskiej drużynie. Czy to ma znaczenie? - Każdy przeżywa taką imprezę inaczej. Nikt nikomu do głowy nie zajrzy i jest trudno powiedzieć, co się tam dzieje. To już moje trzecie mistrzostwa świata i chyba ostatnie. Dlatego też mam ogromne oczekiwania i nadzieje, że poradzimy sobie z tym wszystkim, co będzie się działo naokoło. Wierzę, że wszyscy razem osiągniemy dobry rezultat i będziemy prezentować dobrą siatkówkę. W dorobku ma pan już srebro mistrzostw świata sprzed ośmiu lat w Japonii. Wówczas urodziło się panu dziecko w trakcie turnieju. Niedawno został pan znowu ojcem. To chyba dobry omen? - Tym razem trochę się pospieszyłem, bo drugi potomek ma już pięć miesięcy. Jeżeli jednak by to była taka prawidłowość, to co roku chciałbym mieć syna lub córkę. Ja raczej przesądny nie jestem, ale jeśli w jakimś małym stopniu ma to prognozować sukces, to czemu w to nie wierzyć. Piłkę na Stadionie Narodowym już odbijaliście, nawet rok temu, gdy pomysł organizacji meczu otwarcia mistrzostw świata w tym miejscu dopiero się rodził. Wówczas było wiele krytycznych słów. Czy teraz nastawienie się zmieniło? - Odczucia były mieszane. Części się podobało, innym nie. Jeśli chodzi o widowisko, spektakl, to jest to coś wspaniałego. Ale tak naprawdę to dopiero w praniu wyjdzie jak to wygląda w trakcie meczu, jak będzie trzeba na poważnie odbijać piłkę po punkty. Ta piłka momentami wydaje się bardzo mała na tak wielkim obiekcie. Bez tych dodatkowych trybun miało się wrażenie, że gra się w siatkówkę gdzieś na podwórku. Teraz wygląda to znacznie lepiej, krzesełka są blisko boiska i to pomaga troszeczkę poczuć nam stadion bardziej jako halę. Mam nadzieję, że będzie to dobrze wpływało na naszą grę. Pierwszym rywalem są Serbowie, którzy przyjechali mocno odmłodzonym składem, ale od lat są w światowej czołówce. Powie pan coś więcej o nich? - To jest bardzo dobra drużyna i nie ma się co łudzić, że będzie to łatwy mecz. Oni mają naprawdę bardzo dobry zespół, mimo częstej zmiany zawodników. Cztery lata temu w mistrzostwach świata to był całkowicie inny zespół, a już w zeszłym sezonie w mistrzostwach Europy bili się o najwyższe cele, a my odpadliśmy. Oni są zespołem niedocenianym. My zdajemy sobie sprawę z tego, jak trudno będzie się z nimi grało. Myślę, że mają szansę, by zostać "czarnym koniem" tych mistrzostw. Turniej trwa trzy tygodnie. Wiele meczów przed wami. Jak zatem ważne jest to pierwsze spotkanie? - Jest to bardzo ważne spotkanie i nie ukrywajmy, że wejście w turniej ze zwycięstwem to jest całkowicie inna historia. Trzeba też pamiętać o tym, że jest to tylko sport. Może kibice trochę inaczej na to patrzą, ale my zawodnicy musimy mieć z tyłu głowy, że ten turniej jest bardzo długi. Zwycięstwo w sobotę może nam pomóc, porażka na pewno utrudni wszystko. W sporcie wszystko bardzo szybko się zmienia. Dlatego właśnie skupiamy się wyłącznie na sobocie, ale nie jest to sprawa życia i śmierci. Tylko nasza chęć wygrania. Pan jest doświadczonym zawodnikiem. Sam pan wspomniał - trzeci turniej mistrzostw świata przed panem, ale w kadrze są też zawodnicy, dla których będzie to pierwsza tak duża impreza w karierze. Widać, że napięcie w nich jest większe? - Myślę, że tak naprawdę jest to sprawa indywidualna. Jedni przeżywają mocniej, drudzy słabiej. Przy takim wydarzeniu jakie nas czeka, na pewno wszyscy będziemy odczuwać jakieś emocje. Sam jestem ciekawy jak wszyscy zareagują, bo jak byśmy grali w normalnej hali, a nie na Stadionie Narodowym, to można by było coś mówić o doświadczeniu. Natomiast teraz jestem ciekawy nawet sam siebie. Rozmawiała Marta Pietrewicz