Interia: Ale narobiłeś zamieszania. Warto było rozpętać aż taką burzę? Adam Kszczot (złoty medalista mistrzostw Europy w biegu na 800 metrów): - Swoim wpisałem zrobiłem więcej pożytku, bo nawet hejterzy bardzo się uaktywnili. Musieli przeczytać, co napisałem, sprawdzić, co to jest lekka atletyka, a przede wszystkim napisać coś o tym. - Na pewno uświadomiłem jakąś grupę ludzi, nawet jeśli w efekcie okazali mi się nieprzychylni. Pokazałem, że istniejemy, zdobywamy medale i wygrywamy lekkoatletyczne Euro w 2016 roku (w Amsterdamie Polacy zwyciężyli w klasyfikacji medalowej - przyp. red.). Media błyskawicznie kupiły to, co napisałem. To dało spory rozgłos. A nawet jeśli kilka osób baczniej będzie śledzić lekką atletykę, to warto było. Stawianie w kontrze futbolu i lekkiej w ogóle ma jakiś sens? - A w którym momencie tak zrobiłem? Chociażby pisząc o prostych zasadach piłki nożnej i skomplikowanych w lekkiej atletyce. - Spotkało się to z ogromnym odzewem, zgadzam się. Zestawmy sobie półtorej godziny na stadionie lekkoatletycznym, gdzie rozgrywanych jest mnóstwo efektownych dyscyplin i 90 minut na obiekcie piłkarskim. Królowa sportu jest bardziej trudna w odbiorze dla kibica właśnie przez mnogość tego, co się dzieje. Tutaj każda dyscyplina ma swoją specyfikę, przepisy, zalety i słabości. Bardziej chodziło mi o to, żeby nie stawiać na piedestale piłkarzy i nie przedstawiać jako święta narodowego faktu, że piłkarze awansowali do ćwierćfinału Euro. Sam trzymałem kciuki za kadrę Adama Nawałki, bo to reprezentacja Polski, grali tam zawodnicy, którzy tak jak my noszą na piersi orzełka. Ale jeśli kończy się piłkarskie Euro, zaczyna lekkoatletyczne, a wszystkie flagi schodzą z aut czy balkonów to robi mi się najzwyczajniej w świecie przykro. Przeciętny widz nie miał nawet okazji dowiedzieć się, że w Amsterdamie odbywają się mistrzostwa Europy. Krzysztof Oliwa