Przywódca Korei Północnej King Dzong Un zapewnia o pokojowych zamiarach wobec swojego południowego sąsiada i w duchu sportu zgodził się, by podczas ceremonii otwarcia reprezentanci obu narodów wystąpili pod wspólną flagą - białą z namalowanym na niebiesko Półwyspem Koreańskim. Do Pjongczangu pojedzie 22-osobowa reprezentacja sportowców i 230 cheer-leaderek, które będą wspomagać swoją drużynę z trybun. Sportowcy z Korei Północnej będą rywalizowali w łyżwiarstwie figurowym, short tracku, narciarstwie alpejskim i biegowym oraz hokeju na lodzie. W jednej z konkurencji wystąpi nawet drużyna złożona z reprezentantek obu państw. XXIII Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Pjongczangu mogą być przełomowe pod względem zainteresowania widzów i przychodów z reklamy. Sponsorzy zadbali, by zmagania sportowców mogli śledzić kibice na całym świecie. Zdaniem ekspertów, marketingowa otoczka wokół najważniejszych zawodów sportowych świata pomaga zainteresować nimi coraz więcej kibiców, nie zabijając przy tym ducha sportu. Nadal przyciągają one więcej widzów niż jakiekolwiek inne wydarzenie sportowe (ostatnie 15 minut transmisji z XX Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi oglądało 190 milionów ludzi). Polacy mają powody, by igrzyska śledzić ze szczególną uwagą. Choć analityczny serwis Gracenote prognozuje, że Polacy przywiozą z nich trzy medale, w tym dwa złote, można spodziewać się niespodzianek na miarę tej, jaką przed czterema laty były krążki Zbigniewa Bródki. Według Gracenote, na najwyższym stopniu podium stanąć miałaby drużyna skoczków narciarskich oraz Kamil Stoch na dużej skoczni. Według analityków, trzeci medal, tym razem brązowy, także należeć będzie do Stocha. Miałby go zdobyć na normalnej skoczni. Wynik wylicza się na podstawie algorytmu, który bierze pod uwagę rezultaty z ostatnich lat, zarówno te olimpijskie, jak i uzyskane na mistrzostwach i w pucharach świata. Ostatnie wyniki Kamila Stocha, między innymi wygrana w Turnieju Czterech Skoczni, pozwoliła poprawić prognozę dla Polski. Jeszcze w kwietniu 2017 r. serwis Gracenote przewidywał, że "Biało-Czerwoni" zdobędą dwa medale - złoty dla drużyny skoczków i srebrny dla Stocha. Prognozy Gracenote z zapałem śledzą miłośnicy zakładów sportowych, którym w okresie igrzysk znacznie przybywa klientów. Kibicowanie sportowcom startującym w Pjongczangu może nieco utrudnić spora różnica czasu między Polską a Koreą Południową - w Korei jest o osiem godzin wcześniej. Dlatego godziny rozgrywania zawodów mogą wydawać się nietypowe - zmagania zawodników będziemy oglądać od bladego świtu do godz. 15. O sytuacji sportowej i politycznej rozmawiamy z ekspertami: Piotrem Jendroszczykiem z "Rzeczpospolitej" i Wojciechem Osińskim z "Przeglądu Sportowego". Piotr Jendroszczyk, dziennikarz Działu Zagranicznego "Rzeczpospolitej" Czy sytuacja na Półwyspie Koreańskim jest na tyle spokojna, by igrzyska w Pjongczang mogły odbyć się bez przeszkód? - Wydaje się, że te igrzyska są niezagrożone i wygląda na to, że wszystko zmierza do ich szczęśliwej organizacji. Jest nawet plan, by reprezentacja Korei Północnej wystąpiła pod wspólną flagą z zawodnikami Korei Południowej, z której przyjedzie 22 sportowców. To odważny krok ze strony Korei Północnej, bo może się okazać, ze któryś będzie chciał tam pozostać. Korei Południowa zapewnia jednak, że nie poczyni żadnych kroków, by ich kusić czy skłaniać do pozostania. To przejaw ogromnego wzajemnego zaufania Korei Północnej i Południowej, bo, jak wiadomo, przez obywatele Korei Północnej próbują przez Koreę Południową przedostać się do Chin. Czy można wierzyć w dobre intencje przywódcy Korei Północnej Kim Dżong Una? W tej kwestii panuje sceptycyzm, i to nie tylko południowokoreańskiej opozycji, która twierdzi, że rząd Korei Południowej zachowuje się zbyt koncyliacyjnie, ale i całego świata. A przede wszystkim najbliższych sąsiadów. Bardzo ostro wypowiedział się japoński minister spraw zagranicznych Taro Kono, który twierdzi, że oferując odwilż Korea Południowa ma właściwie jeden cel - kupić nieco więcej czasu dla kontynuacji programu rakietowego i atomowego. To oś sporu przede wszystkim z USA. Wiadomo, że Koreańczycy z Północy wykonali najwięcej prób rakietowych w historii programu, a oni sami twierdzą, że są w stanie dosięgnąć Półwysep Guam, terytorium zamorskie USA w zachodniej części Oceanu Spokojnego, między Hawajami a Filipinami. To o tyle niebezpieczne, że szacuje się, że północni Koreańczycy mają do 40 kilogramów plutonu i do kilkuset kilogramów wzbogaconego uranu, który można wykorzystać do produkcji głowic atomowych, jakich już mogą mieć kilkanaście. To wywołuje niezwykłe zaniepokojenie nie tylko Japończyków, ale i Amerykanów. Kiedy Kim Dżong Un pochwalił się, że ma specjalny przycisk atomowy, prezydent USA Donald Trump zażartował wprawdzie, że on też ma guzik, nawet większy i lepiej funkcjonującą armię, ale zostało to odebrane jako niepotrzebne prężenie muskułów. Konfliktu Korei z USA boją się Chiny, które umacniają granice na wypadek gdyby na jej terenie miało szukać schronienia nawet kilka milionów ludzi, a USA strategicznie umieściło na Guam kilka strategicznych bombowców boeing B-52. Pan jednak uspokaja, że konfliktu zbrojnego nie będzie? - Świadczy o tym chociażby przesunięcie wielkich wspólnych manewrów USA i Korei Południowej na czas po Paraolimpiadzie, która odbędzie się po Igrzyskach. Są głosy, że być może szczere jest to, co mówił Kim Dzong Un podczas przemowy noworocznej - o otwarciu na Koreę Południową i nowym podejściu, bo może chodzi mu o zjednoczenie w dość odległej przyszłości obu Korei i teraz przygotowuje pod nie grunt. Wojciech Osiński, dziennikarz "Przeglądu Sportowego" Czy reklama i działania marketingowców nie zmniejszają zainteresowania igrzyskami? - Wręcz przeciwnie - działają na korzyść igrzysk, które jako wydarzenie zawsze stało na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o uwagę widzów. Wystarczy przytoczyć wyniki oglądalności letnich Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 r. - zgodnie z danymi portalu statista.com zgromadziły one przed telewizorami 3,6 miliarda widzów, tyle samo co Igrzyska w Londynie w 2012 r. i o 0,1 miliarda widzów mniej niż zimowe Igrzyska Olimpijskie w Vancouver w 2010 r. Jestem pewien, że między 9 a 25 lutego to właśnie igrzyska przyciągną przed ekrany najwięcej Polaków. Nie martwią mnie też intensywne działania marketingowe, bo przed wydarzeniem trzeba podgrzewać atmosferę i dużo o nim mówić, nie tylko w kontekście sportowym, ale społecznym, socjologicznym, kulturowym, a w tym przypadku także politycznym. Czy sytuacja polityczna nie będzie miała wpływu na zainteresowanie igrzyskami w Pjongczang, a strach przed terroryzmem nie zabije sportowej rywalizacji? - Wiadomo, że sytuacja na Półwyspie Koreańskim jest napięta. Dużo się mówi o próbach rakietowych w Korei Północnej i możliwości konfliktu zbrojnego. Media lubią tego rodzaju historie, bo podsycają emocje i utrzymują zainteresowanie widzów. Moim zdaniem jest to jednak niepotrzebne. Czy groźba konfliktu zbrojnego nie zniechęci polskich kibiców do wyjazdu do Korei? - I tak pojechałoby ich niewielu, głównie ze względu na wysokie koszty podróży i utrzymania na miejscu. Korea Południowa jest krajem drogim, a ceny porównywalne są do tych w Japonii. W dodatku w okresie igrzysk dodatkowo wzrosną. Poza tym, igrzyska zimowe nie cieszą się tak dużą popularnością jak letnie, zwłaszcza wśród Polaków, choćby dlatego, że poza Kamilem Stochem nie mamy faworytów. W Korei Południowej spodziewałbym się raczej kibiców z krajów, które są mocne w sportach zimowych: Finlandii, krajów alpejskich, czyli Szwajcarii, Austrii, Francji, Niemiec czy Włoch, krajów skandynawskich - Norwegii i Szwecji oraz właśnie Korei Południowej, która, wbrew pozorom, jest wyjątkowo mocna sportach zimowych, zwłaszcza lodowych takich jak łyżwiarstwo szybkie czy short track, który powstał w Korei. Polacy będą więc, jak zwykle, kibicować z kanapy? - Tak, zwłaszcza że wydaje się, że to jeden z najpopularniejszych sportów narodowych. Świadczy o tym niezwykła popularność skoków narciarskich, które są sportem dla wybranych. Niewielu widzów zainspiruje się do uprawiania tej dyscypliny oglądając skoki, chyba że mieszkańcy gór. Popularność skoków zawdzięczamy sukcesom najpierw, w latach 70., Wojciecha Fortuny, który zdobył złoty medal na dużej skoczni na igrzyskach w Sapporo w 1972 r. Niespełna 30 lat później nastąpiła era Adama Małysza, a teraz mamy Kamila Stocha. Jak ocenia Pan jego szanse medalowe? - Stoch jest w bardzo wysokiej formie i uważam, że tylko skoczkowie mogą przywieźć z Pjongczangu jakieś zdobycze. Nie wydaje mi się, żeby medal zdobyła Justyna Kowalczyk czy łyżwiarze, choć nie przekreślam takiej możliwości. Na Zbigniewa Bródkę w Soczi też nikt nie liczył, a zdobył złoto na 1500 m w łyżwiarstwie szybkim i drużynowo brąz. Możliwe, że w podobny sposób ktoś nas zaskoczy w Korei. GL