To był trzeci, ostatni środowy mecz w Pucharze Polski. Wcześniej Lech Poznań pokonał na wyjeździe drugoligową Stal Stalowa Wola, a obrońca tytułu Lechia Gdańsk po emocjonującym spotkaniu wyszarpała zwycięstwo 3-2 nad Zagłębiem Lubin. Zajmujący 14. miejsce w tabeli ekstraklasy łodzianie stawili się w Tychach podbudowani niedzielnym zwycięstwem z będącą w czołówce Cracovią (1-0), tym samym przerywając serię trzech ligowych porażek. Z kolei GKS tegoroczne występy w pierwszej lidze zakończył bezbramkowym remisem z Odrą Opole i zimę spędzi na ósmej pozycji w tabeli. Tyszanie rozpoczęli bez kompleksów i pierwsze minuty optycznie należały do zespołu trenera Ryszarda Tarasiewicza. Gospodarze szybko doskakiwali do rywali i byli w stanie, po stracie, odzyskać piłkę jeszcze na połowie rywali. Ciekawie zrobiło się w 7. minucie. Z prawej strony piłkę w pole karne wstrzelał Piątek, a ofiarnie interweniujący Juraszek o mało nie wpakował jej do swojej bramki, kierując w boczną siatkę. Z tego gospodarze mieli rzut rożny i znów było interesująco. Piłka wylądowała na nodze dobrze ustawionego w polu karnym Biernata, który strzelał z półobrotu, ale nieczysto i Budzyński ze spokojem mógł interweniować. Po chwili pierwszą dobrą okazją odpowiedzieli łodzianie. Właściwą decyzję o strzale zza pola karnego podjął niepilnowany Wolski, ale wykonanie było przeciętne i piłka minęły lewy słupek bramki. Na kolejną dobrą okazję trzeba było poczekać do 27. minuty. Wówczas oglądaliśmy kapitalne podanie ze środka pola Daniela. Trynidadczyk błyskotliwym miękkim zagraniem górą kompletnie zgubił defensywę łodzian. Nie było mowy o pozycji spalonej i w doskonałej sytuacji znalazł się Szeliga. Lewy obrońca zagrał jednak tak, jakby kompletnie stracił głowę, posyłając piłkę wzdłuż bramki kompletnie nie znajdując adresata. Gospodarze kilka chwil później, po bliźniaczym podaniu, znów byli bardzo blisko gola. Do zagranej na wolne pole piłki biegł Moneta, lecz niebezpieczeństwo ofiarną interwencją poza "16" zażegnał Budzyński. Bramkarz łodzian wszedł odważnie głową i wybił piłkę, ale przy okazji uderzył w tułów Monety. Z grymasem na twarzy przez moment leżał na murawie, ale był zdolny wrócić miedzy słupki.Tyszanie nie odpuszczali, lecz cały czas czegoś im brakowało, by przewagę przekuć na gola. Krótko przed przerwą strzał z dogodnej pozycji, po wycofaniu przez Szumilasa, oddał Szeliga, ale lewą nogą nie trafił w światło bramki. Zespół trenera Kazimierza Moskala grał jak na zaciągniętym hamulcu. Pełnym odzwierciedleniem była szybka kontra w doliczonym czasie pierwszej połowy. Problem w tym, że łodzianie tak długo zbierali się, by sfinalizować akcję strzałem, aż arbiter zarządził przerwę. Na słownej motywacji trener Moskal nie poprzestał i od początku drugiej połowy postawił na nowy bodziec w środku pola. W miejsce doświadczonego Bryły w składzie zameldował się 17-letni Adam Ratajczyk. Trudno powiedzieć, czy to był tylko efekt zmiany, czy również cierpkich słów od szkoleniowca, ale goście zaczęli grać z dużo większą werwą i bardzo szybko zagrozili bramce Jałochy. Jednak ani Ratajczyk, ani Pyrdoł nie byli w stanie zakończyć jednej akcji celnym strzałem, lecz ich uderzenia były blokowane przed obrońców tyszan. Wszyscy łapali się za głowy w 53. minucie! Moneta przejął piłkę i wspaniale podał wzdłuż bramki na szósty metr, a nabiegający Steblecki miał obowiązek rozwiązać worek z bramkami. Stało się jednak inaczej i zawodnik gospodarzy fatalnie spudłował, trafiając tylko w boczną siatkę. Były pomocnik Cracovii mógł choć trochę zrehabilitować się po kwadransie. Z prawego skrzydła bardzo precyzyjnie wrzucił piłkę na głowę Piątkowskiego, ale niepilnowany napastnik nie był w stanie skierować jej w stronę bramkę. Niezmordowani tyszanie w końcu dopięli swego w 72. min, a wszystko zaczęło się od wrzutu z autu. Po kilku podaniach zza pola karnego lewą nogą strzelił Szumilas i wydawało się, że dobrze interweniujący w tym meczu Budzyński już ma piłkę w rękach. Tymczasem bramkarz popełnił fatalny błąd, bo futbolówka jakimś cudem przeszła mu pod brzuchem i wturlała się za linię.Podrażnieni piłkarze ŁKS-u zerwali się do ataku, ale ekspresowo nadziali się na gola po kontrataku. Tyszanie wywalczyli rzut rożny i po doskonałej wrzutce lewą nogą Monety, dokręcana w stronę bramki piłka spadła na głowę walczącego o pozycję na dalszym słupku Biernata, który z kilku metrów podwyższył prowadzenie. Szczęście było po stronie pierwszoligowca w samej końcówce. Na minutę przed końcem regulaminowego czasu gry zakotłowało się pod bramką GKS-u i po uderzeniu Juraszka z dystansu miejscowych uratowała poprzeczka. Z kolei w drugiej, ostatniej doliczonej minucie, piłka po strzale głową Rozmusa odbiła się od słupka. Spotkania ćwierćfinałowe ośmiu najlepszych zespołów zaplanowano na marzec przyszłego roku, a finał Pucharu Polski już tradycyjnie ma odbyć się 2 maja na PGE Narodowym w Warszawie. AG GKS Tychy - ŁKS Łódź 2-0 (0-0) Bramki: 1-0 Szumilas (72.), 2-0 Biernat (80.) GKS Tychy: Konrad Jałocha - Maciej Mańka, Marcin Biernat, Łukasz Sołowiej, Bartosz Szeliga - Keon Daniel - Sebastian Steblecki, Jakub Piątek, Wojciech Szumilas, Łukasz Moneta (90. Dominik Połap) - Mateusz Piątkowski (83. Szymon Lewicki) ŁKS Łódź: Dominik Budzyński - Jan Grzesik, Kamil Juraszek, Maksymilian Rozwandowicz, Kamil Rozmus - Michał Trąbka, Maciej Wolski - Ricardo Guima (68. Łukasz Piątek), Piotr Pyrdoł (78. Pirulo), Patryk Bryła (46. Adam Ratajczyk) - Rafał Kujawa. Sędziował: Łukasz Szczech Żółta kartka: Pyrdoł (ŁKS) <a href="https://wyniki.interia.pl/rozgrywki-P-polska-puchar-polski,cid,672,sort,I" target="_blank">Puchar Polski - zobacz wyniki i zestaw par</a>