Abdullah Al Thani nie zna słowa po hiszpańsku. Kiedy po zwycięskim meczu z Milanem w Champions League zszedł zadowolony do szatni drużyny, gratulował piłkarzom po angielsku. Strzelec zwycięskiej bramki Joaquin miał sto pytań do właściciela klubu, skończyło się na uprzejmej wymianie gestów. I tak właśnie enigmatycznie wygląda przyszłość klubu, będącego rewelacją sezonu w Europie. W Primera Division zajmuje trzecie miejsce wciąż wyprzedzając broniący tytułu Real Madryt, w Champions League wygrał trzy razy nie tracąc gola. Dla liczącej pół miliona mieszkańców andaluzyjskiej Malagi wizyta siedmiokrotnego zdobywcy Pucharu Europy była dniem chwały. Tak szczególnym, że na mecz zjechał nawet z Kataru członek rodziny królewskiej i właściciel klubu traktujący często piłkarzy z mniejszym zainteresowaniem niż swoje konie wyścigowe. Zespół z Eliseu, Isco, Saviolą totalnie zdominował gości z Mediolanu, ci heroicznie walczyli o remis, długo ograniczając się do obrony. Joaquin najpierw przestrzelił jedenastkę, ale potem zdobył zwycięską bramkę, stając się bohaterem wieczoru. Mecz z Milanem był dla Malagi tak istotny przede wszystkim ze względu na przyjazd katarskiego właściciela. Latem Abdullah Al Thani przestał płacić rachunki, z Malagi wyjechał Fernando Hierro mający dość świecenia oczami przed niedostającymi pensji piłkarzami. Klubowi groziła degradacja, zaczęła się wyprzedaż piłkarzy, Manuel Pellegrini stracił czterech, w tym lidera Santiego Cazorlę (Arsenal). Wydawało się, że cały ambitny projekt upadnie, na szczęście trener szukający rehabilitacji po rocznej "przygodzie" w Realu Madryt, pozbierał i zmobilizował graczy. Kiedy wyszli na boisko, to po to, by grać główne role. Awans do Champions League był celem nr 1, dziś jest nim 1/8 finału, do której brakuje jednego zwycięstwa. Zaproszony do hiszpańskiego Canal+ Abdullah Al Thani zapewnił, że przyszłość klubu jest spokojna. Piłkarze czują co innego. Chcieliby, by właściciel bywał z nimi znacznie częściej niż raz do roku. Niepewność jutra nie wpływa jednak na ich formę. Rewelacyjny 20-latek Isco doczekał nawet podwyżki, a jego klauzula "odejścia" zostanie podwyższona do 40 mln euro. Równie symboliczny jak mecz z Milanem był dla Malagi debiut w Champions League. Drużyna z Andaluzji starła się z Zenitem St Petersburg, sponsorowanym przez Gazprom rosyjskim kolosem, który wydał latem na transfery 100 mln euro. Po bezdyskusyjnym zwycięstwie Malagi można było dojść do wniosku, że bogactwo jest znacznie mniejszą motywacją dla piłkarzy niż kłopoty i niepewna przyszłość. Maskotką drużyny jest 31-letni Joaquin, odkrycie azjatyckiego mundialu w 2002 roku. Był wtedy o krok od wprowadzenia Hiszpanii do strefy medalowej, ale sędziowie przepchnęli tam gospodarzy z Korei. Joaquin spudłował w serii jedenastek, a potem płakał w szatni jak dziecko. Wróżono mu światową karierę zahamowaną przez nadmierne przywiązanie do Betisu. Miał ofertę z Chelsea, z prezesem Realu Florentino Perezem był po słowie, klub z Sewilli zawsze stawiał jednak cenę zaporową. Manuel Ruiz de Lopera uwielbiał go jak syna, to był jednak bardzo trudny związek. Niewykluczone, że dziś Joaquin byłby dwukrotnym mistrzem Europy i mistrzem świata, gdyby nie pewien nieszczęsny wywiad, którego udzielił kilka lat temu. Kiedy kadrę prowadził jeszcze Luis Aragones, Joaquin nazwał drużynę narodową "bałaganem" i przestał być powoływany. Pretensji o to nie ma, rozumie, iż selekcjoner nie mógł postępować inaczej. W ten sposób złoty okres hiszpańskiego futbolu przeżył przez telewizorem. Kiedy pytano go o niewiarygodną szybkość, chwalił się, że ssał cyca matki aż do siódmego roku życia. Podobno z biedy, bo miał siedmioro rodzeństwa. Po porażce na mundialu w 2006 roku Betis w końcu zdecydował się go sprzedać, za 25 mln euro do Valencii. Tam stał się ofiarą kontuzji i ...trenera Ronalda Koemana. Pięć lat później kosztował Malagę 4 mln. Wrócił do Andaluzji, przeżyć ostatnią piłkarską przygodę. Mecz z Milanem wynagrodził mu lata niepowodzeń. Z gratulacjami pospieszył nie tylko szejk, ale zapłakany ze szczęścia ojciec. Pytany, czy czegoś brakuje mu do pełni satysfakcji, Joaquin powiedział, że w następnym meczu z Milanem wolałby najpierw zdobyć gola, a karnego przestrzelić dopiero potem. Pellegrini ma na to inny pogląd. Następną jedenastkę będzie strzelał inny zawodnik. Latem, gdy szejk Al Thani przestał interesować się Malagą, Joaqiun dostał propozycję z Shanghai Shenhua, gdzie miałby okazję zagrać w końcu z Didierem Drogbą. Uznał jednak, że ma jeszcze czas na luksusową emeryturę. Marzył o sukcesie w Champions League, kiedyś z Betisem ograli Chelsea w fazie grupowej, ale do 1/8 finału awansowali Anglicy z Londynu i Liverpoolu. Zdaniem Joaquina to trudności zahartowały zespół Malagi. Manuel Pellegrini ma grupę piłkarzy, którzy zdecydowali się przeżyć coś fantastycznego, zanim się wszystko zawali. Czy swoim wysiłkiem wzruszą Al Thaniego? Czy też Malaga skazana jest na rolę gwiazdy jednego sezonu? <a href="http://www.dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2398588">Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim</a>