Trudno wyobrazić sobie lepszy scenariusz na mecz symbolizujący wyjście z kryzysu. Pierwszy raz w sezonie Valencia zdołała odwrócić losy spotkania na swoją korzyść i to w tak dramatycznych okolicznościach. Znamienne jest również to, że Bilbao dwukrotnie prowadzenie dał Aritz Aduriz, w lecie sprzedany z Valencii za 2,5 mln euro, ponieważ w 2013 r, wygasał mu kontrakt, a w hierarchii napastników stał niżej od Roberta Soldado i Jonasa. Po zmianie klubu Aduriz złapał formę, strzelił sześć bramek i w klasyfikacji strzelców La Liga ustępuje obecnie tylko Radamelowi Falcao, Cristianowi Ronaldo i Leo Messiemu. Soldado, za którego pod koniec okienka transferowego Tottenham proponował 30 mln euro, ma na koncie trzy gole, wczoraj trafieniem z rzutu karnego przerwał niechlubną passę siedmiu kolejnych meczów w klubie bez bramki. Fatalna dyspozycja Soldado była jedną najważniejszych przyczyn słabych wyników "Nietoperzy". Zespół Mauricio Pellegrino tworzył bramkowe sytuacje, ale nie miał ich kto wykorzystywać. Do wczoraj (Bilbao należał się rzut karny) nie pomagali również sędziowie, którzy m.in. anulowali Valencii prawidłowo zdobyte gole w meczach z Realem Madryt i Barceloną. Swoje zrobiły także kontuzje. Pellegrino od początku sezonu nie mógł liczyć na Evera Banegę i Sergio Canalesa - najbardziej kreatywnych w całej kadrze - a Pablo Piatti we wrześniu złamał rękę i przestał być alternatywą w formacji ataku. Banega ośmiomiesięczny rozbrat z futbolem ma już za sobą, wczoraj nareszcie pojawił się na boisku i to m.in. on poderwał zespół do odrabiania strat. Zdrowy Argentyńczyk może być najbardziej wiarygodnym zwiastunem lepszych czasów dla trenera Pellegrino, lepszym nawet niż Soldado, który nareszcie mógł celebrować zdobycie bramki. Niepokojący start Mauricio Pellegrino Gdyby nie trafienia w ciągu dwóch minut w końcówce spotkania, kibice Valencii z pewnością zażądaliby głowy szkoleniowca. Mauricio Pellegrino objął klub po Unaiu Emerym, któremu można wiele zarzucić, ale na pewno nie to, że nie radził sobie na ligowym podwórku. Za czasów Emery'ego Valencia trzy razy z rzędu bez większych trudności zajmowała trzecie miejsce w klasyfikacji. Władze Valencii uznały, że czas Emery'ego dobiegł końca, bo nie był w stanie osiągnąć czegoś więcej - w rozgrywkach pucharowych przegrywał rywalizację z takimi drużynami jak Schalke, Bayer Leverkusen czy Atletico Madryt. Do sukcesów Valencię miał poprowadzić Pellegrino - trenerski debiutant, ale były charyzmatyczny piłkarz "Blanquinegros", lokalny odpowiednik Pepa Guardioli, Roberta di Mateo czy Diega Simeone. Pellegrino zaufano do tego stopnia, że z miejsca dostał dwuletni kontrakt, podczas gdy Emery dwukrotnie podpisywał tylko roczne przedłużenie umowy. Kiepskie wyniki w pucharach przy panowaniu - za plecami Realu i Barcelony - w lidze hiszpańskiej mogły wywołać wrażenie, że Valencii trenowanej przez Emery'ego mecze w La Liga wygrywają się same i nawet debiutant nie będzie w stanie niczego zepsuć. Być może takiemu wrażeniu uległ prezydent Manuel Llorente, człowiek uchodzący za wcielenie skrupulatności i niechęci do ryzyka, zwłaszcza gdy to ryzyko może odbić się na klubowym budżecie. Gdyby Pellegrino nie poradził sobie ze swoją nową rolą, Valencię mogłoby to drogo kosztować. Jak drogo, uczy poprzedni sezon, gdy silny kadrowo i znakomicie zarządzany Villarreal, uczestnik Ligi Mistrzów, nie zdołał utrzymać się w Primera Division. Marcelo Bielsa: pomiędzy geniuszem a szaleństwem Jeżeli nie liczyć Espanyolu, który nigdy nie osiągnął większej stabilizacji w czołówce tabeli, to właśnie Valencia i Bilbao mogą uchodzić za największe, jak dotąd, rozczarowania sezonu. Do soboty oba kluby miały na koncie po osiem punktów, dlatego ostatni mecz na Mestalla miał tak wielkie znaczenie: mógł pokazać, czy któraś z tych drużyn zacznie się wynurzać z głębin ligowej tabeli i zdoła podjąć walkę o miejsce w pierwszej czwórce klasyfikacji. O ile ostatni mecz poprawił nastroje w Valencii, o tyle jeszcze bardziej zepsuł je w Bilbao. Marcela Bielsę, trenera Basków, ma od czego rozboleć głowa. Wygląda na to, że stał się ofiarą własnego (niedoszłego) sukcesu, bo po efektownych występach w Lidze Europy o jego największe gwiazdy - Javiego Martineza i Fernando Llorente - upomniały się bogatsze i bardziej utytułowane kluby. Martineza w Bilbao już nie ma, Llorente przesiaduje na ławce, ponieważ nie zgodził się na propozycję przedłużenia kontraktu. Coraz bardziej niepewna jest przyszłość kolejnego filara drużyny - Fernanda Amorebiety. On też nie kwapi się do podpisania nowego kontraktu, a na brak ofert z innych klubów nie może narzekać. W najbliższych meczach Bielsa nie będzie miał nawet swojego Banegi. Ander Herrera, którego talentu brakowało Baskom na początku sezonu, wprawdzie wyleczył już kontuzję i przeciwko Valencii grał jak z nut, ale nie zdołał utrzymać nerwów na wodzy i kopnął bez piłki Tina Costę, w efekcie otrzymał czerwoną kartkę i na pewno przez kilka kolejek odpocznie od futbolu. Na domiar złego nie wiadomo jak szybko do gry zdolny będzie Iker Muniain, ostro sponiewierany w ostatnim spotkaniu i zniesiony z boiska na noszach. Również poprzedni sezon Bilbao Marcelo Bielsy zaczęło od serii kiepskich wyników i utknięcia na granicy strefy spadkowej, ale wtedy panowało przekonanie, że musi minąć trochę czasu, zanim nie bez powodu nazywany "El Loco" (szaleńcem) szkoleniowiec wpoi swoim podopiecznym nowy styl gry. W tym sezonie otwarte konflikty z zawodnikami i słabe wyniki nadszarpnęły autorytet Bielsy. Dopóki jego praca przynosiła efekty, uchodził za ekscentrycznego geniusza. Jeśli wyniki wreszcie nie nadejdą, Bielsie pozostanie jedynie łatka wariata. A jego kariera w Bilbao, a może i w całym europejskim futbolu, dobiegnie końca. Łukasz Kwiatek <a href="http://wyniki.interia.pl/rozgrywki-L-hiszpania-primera-division-regular-season,cid,658">Zobacz wyniki, terminarz i tabelę Primera Division</a>