Finansowy kryzys sparaliżował rynek transferowy w "La Liga". Kluby ledwie stać na regularne wypłacanie pensji, a o inwestowaniu w nowych piłkarzy nie ma mowy bez eksportu własnych gwiazd. Najlepszy interes dyrektorzy sportowi mogą ubijać na nieszczęśnikach, którzy przegrali walkę o ligowy byt i w Segunda Division będą skazani na zdecydowanie marniejsze wpływy, uniemożliwiające utrzymanie kosztownej kadry. W dodatku największych wirtuozów trudno zachęcić do gry w drugiej lidze. Proceder rozkupowania spadkowiczów jest w Hiszpanii zjawiskiem naturalnym, ale dawno nie było perspektyw na dobranie się do aż tak łakomych kąsków. W Almerii, Gijon i Maladze - a właśnie zespoły z tych miast obecnie zamykają tabelę - można się uzbroić nawet na Ligę Mistrzów. Almeria opiera się na dwóch postaciach. W ataku szaleje przejawiający oznaki piłkarskiego geniuszu 22-letni Pablo Piatti, filigranowy napastnik, często porównywany do swoich wielkich rodaków - Kuna Aguero i Leo Messiego. Piatti już wygrywał Almerii mecze w pojedynkę, prezentując magiczne zdolności. Można zakładać, że w towarzystwie zdolniejszych kolegów czarowałby o wiele regularniej. Drugim filarem jest bramkarz Diego Alves, 26-latek, obdarzony nadludzkim refleksem, być może największy ekspert na świecie od bronienia rzutów karnych, flirtujący z Valencią od kilku miesięcy. Z kolei w Sportingu Gijon błyszczy Miguel de las Cuevas (rocznik '86), kreator gry, przyzwyczajony do biegania na skrzydle albo za plecami napastnika, a za ogromne talenty uchodzą dwaj boczni obrońcy - niespełna 22-letni Jose Angel i rok starszy Roberto Canella. Choć do końca sezonu zgarnąć można jeszcze mnóstwo punktów i układ tabeli z pewnością będzie ewoluował, wiele wskazuje na to, że w strefie spadkowej po ostatniej kolejce znajdzie się klub nasycony piłkarskimi diamentami. Gwiazdy spadkowiczów nie będą mogły opędzić się od nowych ofert, a ich pracodawcy nie znajdą argumentów, przy przekonać swych największych artystów do w niższej lidze. Niewykluczone, że zawstydzająca rola żerowiska dla menedżerów może czekać również Malagę, najbardziej osobliwy przypadek w Primera Division. Żerowanie na trupie ambicji szejka Zabezpieczona finansowo Malaga - od ponad roku jej właścicielem jest szejk Abdullah Bin Nasser Al-Thani - zajmuje ostatnie miejsce w tabeli. Dzięki letnim i zimowym wzmocnieniom za przeszło 25 mln euro (więcej wydawały tylko Real Madryt i Barcelona) uznani trenerzy - Jesualdo Ferreira, zastąpiony później przez Manuela Pellegriniego - mieli wyhodować zespół o europejskiej reputacji. Tymczasem Malaga niespodziewanie przegrywa walkę o utrzymanie. Niespodziewanie, bowiem dyrekcja klubu nie szastała gotówką na lewo i prawo, przepłacając za każdego kto się napatoczył, ale starannie dobierała kandydatów, prawdopodobnie jednak stosując zgubne kryterium. Rzeczywistość uczy, że w finezyjnej hiszpańskiej lidze nie wygrywa się meczów zadręczaniem rywali tężyzną fizyczną oraz brakiem skrupułów w wymachiwaniu ciężko obutą nogą. Tymczasem podopieczni Manuela Pellegriniego tworzą stadko wykąpanych w gorącej wodzie, przerośniętych w barach komandosów, którym nie brak dynamiki czy woli walki, tylko cierpliwości do precyzyjnego rozgrywania piłki. Szczególnie nieodpowiednio wygląda defensywa, złożona z zawodników stworzonych do zatrzymywania czołgów i taranowania bram fortec, a nie do uganiania się za drobnymi, zwrotnymi napastnikami zaludniającymi hiszpańskie boiska. Trudno o bardziej nieodpowiedni skład do realiów ligi. Furorę w tej bandzie robi 22-letni napastnik Salomon Rondon, wypatrzony w Wenezueli przez ojca Juana Maty, piłkarza Valencii, mistrza świata z RPA. "Kluivert Malagi", jak pisze się o Rondonie w mediach, w pojedynkach biegowych zostawia obrońców daleko w tyle, zachowuje zimną krew w polu karnym i umie zdobywać bramki głową. Nie zawodzi w starciach z czołówką tabeli - nastrzelał już Villarrealowi, Valencii i Sevilli. W meczu Realem Madryt, swoim niedoszłym klubem - wenezuelskie media w grudniu 2009. r. emocjonowały się doniesieniami o obserwowaniu Rondona przez skautów "Królewskich" - Rondon do siatki nie trafił, ale efektownie wkręcał w murawę rywali. Niesamowite historie lubią się powtarzać O tym, że warto wyławiać gwiazdy spadkowiczów przekonuje przypadek Diego Milito. Nawet znakomita forma Argentyńczyka nie pomogła Realowi Saragossa uniknąć degradacji w sezonie 2007/08. Milito nie chciał grać na zapleczu hiszpańskiej ekstraklasy i wrócił do Genui, gdzie nadal strzelał jak na zawołanie. Kolejny sezon, już jako piłkarz Interu Mediolan, Milito zwieńczył dwiema zwycięskimi bramkami w finale Ligi Mistrzów. Dwa lata po tym, jak nie zdołał uratować Saragossy przed degradacją, dał Milito najcenniejsze europejskie trofeum Interowi Mediolan. Rondon i Piatti mogą przeżyć równie nieprawdopodobne historie. Łukasz Kwiatek