Wystarczy przejrzeć zdjęcia z Old Trafford, gdzie w najbardziej prestiżowym starciu w Premier League Manchester United pokonał Liverpool 2-1, by odczytać sposób, w jaki światowe media postrzegają dziś Jose Mourinha. Trener Realu, w ostatnich latach symbol sukcesu, tym razem pokazywany był na trybunach skulony, ze zbolałą miną, mającą być potwierdzeniem, jak trudny przeżywa moment. Jeszcze w sobotę bezradny patrzył na swoich piłkarzy błąkających się bez pomysłu po boisku ostatniej drużyny w Primera Division, w niedzielę, tuż po południu musiał podziwiać gladiatorów Aleksa Fergusona toczących przez 90 minut walkę wręcz przy fanatycznym wsparciu z trybun. Nikt w prasie hiszpańskiej nie przytaczał już dowcipów trenera Realu, który po losowaniu par 1/8 finału Champions League powiedział, że wyprawa do Manchesteru będzie dla niego kosztowna ze względu na zamiłowanie Fergusona do wina. Wystarczy rzut oka w tabele dwóch najsilniejszych lig w Europie, by zdać sobie sprawę z powagi sytuacji. Po 22 meczach w Anglii, United zgromadził aż 55 pkt, więcej niż kiedykolwiek w swojej historii. 56 bramek to namacalny dowód, że po transferze Robina van Persiego, na Old Trafford spotkała się unikalna czwórka napastników (obok Holendra: Wayne Rooney, Danny Welbeck i "Chicharito" Hernandez). Manchester wygląda dziś, jak Real 12 miesięcy temu, kiedy ze znaczną przewagą nad Barceloną kroczył po tytuł mistrza kraju. Dziś "Królewscy" mają do lidera 18 pkt straty, co znaczy, że wyścig o tytuł już przegrali. Na ligowym półmetku zdobyli zaledwie 37 pkt, zdecydowanie najmniej w erze Mourinho (dwa lata temu 47, przed rokiem 48), co jest najsłabszym wynikiem Realu od sezonu 2005-2006, gdy prowadził go Lopez Caro. Samo zestawienie tych dwóch nazwisk trenerów musi być dla Mourinho koszmarem. 12 miesięcy temu drużyna z Santiago Bernabeu zdobyła o 22 gole więcej, niż teraz, a tercet: Ronaldo, Benzema, Higuain trafił do siatki aż 47 razy. Dziś cały zespół uciułał 45 bramek. O dziwo statystyki pokazują, że problem wcale nie leży w tyłach, ani w spadku formy Ikera Casillasa skazywanego na ławkę. Real stracił zaledwie dwie bramki więcej niż przed rokiem. Dość statystyk. Gołym okiem widać, że Mourinho prowadzi teraz inny zespół. Angel di Maria jest tego doskonałym przykładem, piłkarz totalnie bez formy, będący na boisku cieniem siebie, zaatakował w mediach hiszpańskich sędziów za celowe sprzyjanie Barcelonie. Ustawiania siebie w roli ofiary piłkarze z Bernabeu nauczyli się od swojego szkoleniowca. Niedawno stoper Pepe ogłosił, że czuje się dyskryminowany i nienawidzony, jak wszyscy Portugalczycy w Hiszpanii. Na pewno dyskryminowany nie jest Cristiano Ronaldo. Hiszpańskie media przedstawiają go, jako jedynego człowieka zdolnego odmienić, a nawet wręcz zbawić Real Madryt. Faktycznie Ronaldo, który kilka miesięcy temu walczył ze smutkiem, dziś zaraża kolegów furią i pasją. Bez niego w Pampelunie snuli się po boisku, bez cienia planu na zwycięstwo nad najsłabszą drużyną ligi. Dziś poprowadzi on kolegów w ćwierćfinale Pucharu Króla przeciw wracającej do formy Valencii. Odkąd zespół z Estadio Mestalla prowadzi Ernesto Valverde, wygrał on sześć z siedmiu meczów. Tymczasem nie do końca jasne jest, jaki wpływ na piłkarzy Realu ma teraz Mourinho? Czy konflikty z kapitanami Sergio Ramosem i Ikerem Casillasiem posłużyły jako motywator, czy zburzyły spójność w drużynie? Jeden z dziennikarzy "El Pais" bezustannie bombarduje opinię publiczną informacjami, że w prywatnych rozmowach piłkarze Realu bardzo nisko oceniają merytoryczność pomysłów trenera na ich grę i wyjście z kryzysu. Oczywiście we wszystkich oficjalnych wystąpieniach gracze z Bernabeu przysięgają, że są w stanie podnieść się z kolan. Okazja jest dziś znakomita. Real zagra z Valencią trzy razy: dwa w Pucharze Króla i raz w lidze. W razie powodzenia trafi w półfinale na Barcelonę, lub Malagę, co stanowiłoby kolejny impuls i okazję do rehabilitacji. Celem nr 1 są mecze w 1/8 finału Champions League z Manchesterem. Tuż po losowaniu bukmacherzy dość zdecydowanie stawiali na Real. Być może piłkarze Mourinha mają wyższy potencjał od lidera Premier League, ale formą i motywacją do gry ustępują mu w tej chwili bezdyskusyjnie. Dla "The Special One" odbudowa "Królewskich" to wyzwanie osobiste. Najtrudniejsze w karierze. Nawet gdy w Porto, Chelsea, czy Interze przeżywał ciężkie chwile, gracze zawsze stali za nim murem, płacząc po jego odejściu miesiącami. W Madrycie "Mou" zraził do siebie wielu ludzi, w dwóch ostatnich meczach został wygwizdany przez fanów z Santiago Bernabeu, którzy podczas finału Champions League w 2010 roku prosili "Jose zostań z nami". Jeśli Real z Mourinho miałby uniknąć w tym roku katastrofy, musi dokonać zwrotu już teraz. Autor: Dariusz Wołowski Porozmawiaj o artykule na blogu Darka Wołowskiego