"Wielu ludzi chciało spalić stadion, drużynę i władze klubu. Mam nadzieję, że teraz odrobinę im przeszło" - słowa prezesa Sandro Rosella oddają atmosferę, w jakiej Barcelona zdobyła 22. tytuł mistrza Hiszpanii. Biorąc pod uwagę wyniki w Gran Derbi i w Champions League, zespół z Katalonii był w tym sezonie najsłabszy od 2008 roku, gdy obejmował go Pep Guardiola. Czwarte w ostatnich pięciu latach mistrzostwo wywalczył jednak na cztery mecze przed końcem rozgrywek. Nie ma sensu debata, czy tytuł jest zasłużony? Emilio Butragueno stwierdził tylko, że 38 meczów to wystarczająco długi dystans, by pokazać, kto rzeczywiście był najlepszy. Real Madryt oddaje tytuł, który zdobył przed rokiem bijąc w Primera Division rekord punktów (100) i goli (121). Zespół Tito Vilanovy wciąż ma teoretycznie szanse go wyrównać. "Rywalizowaliśmy z najlepszym Realem w historii" - odpowiedział Vilanova komentatorom znudzonym przewagą uzyskaną przez Barcelonę na starcie rozgrywek i utrzymaną do mety. Kilku jego graczy otwarcie zarzucało mediom, że robią co mogą, by umniejszyć krajowy sukces drużyny. Emocje w Hiszpanii były takie, jak w innych czołowych ligach kontynentu: w Bundeslidze po rywalach przejechał się Bayern, w Premier League Manchester United, w Serie A Juventus, jedynie we Francji PSG napotykało problemy. Wystarczył rzut oka na skład Realu w starciu z Espanyolem, by zdać sobie sprawę, iż Jose Mourinho już dawno temu porzucił nadzieje na doścignięcie Katalończyków. Cristiano Ronaldo i Xabi Alonso wylądowali na ławce, oszczędzali na finał Pucharu Króla sześć dni później. To ostatnia w tym sezonie szansa na trofeum królewskiego klubu, tak czy siak zakończonego dużym rozczarowaniem. Mourinho z zespołem miał połknąć rywali, dziś musi im gratulować. 22. tytuł mistrza kraju był łatwy, ale paradoksalnie także wyjątkowo trudny dla Barcelony. Nawrót choroby Vilanovy rozdzielił go z drużyną na wiele tygodni. Wyniki sześciu Gran Derbi w tym sezonie (zwycięstwo, dwa remisy, trzy porażki) wskazują na zdecydowaną zmianę w układzie sił między kolosami. Na koniec to, co najgorsze, czyli klęska z Bayernem, dla wielu ludzi dowód, że zespół z Camp Nou wymaga rewolucji niemal tak głębokiej, jak w 2008 roku. W ostatnich pięciu latach gracze i szefowie Barcy nie przeżyli tak ciężkiego okresu, jak ostatnie 3 miesiące. Zespół z Katalonii uważający za nr 1 na ziemi, wyglądał, jakby walczył o przetrwanie. Dziś słowa Rosella: "wciąż jesteśmy najlepsi" wskazują, że prezes Barcelony traci kontakt z rzeczywistością. Odpowiedzialni za transfery na Camp Nou twierdzą, iż kadrę wystarczy wzmocnić bramkarzem, środkowym obrońcą i napastnikiem, by w przyszłym sezonie wróciła na szczyt europejski. Transferów ma być mało, za to najwyższej jakości. Z klubu odejdzie spora grupa piłkarzy, którzy nie spełniają oczekiwań z Alexisem i Villą na czele. Porównując osiągnięcia tego sezonu z poprzednim, Barcelona wykonała krok do przodu. Z Guardiolą wywalczyła Puchar Króla, z Vilanovą mistrzostwo kraju. Tak naprawdę jednak zespół był słabszy. Uzależnienie od Messiego przybrało rozmiary zatrważające, Xavi nie błyszczał w wielkich meczach, w dodatku ani Cesc Fabregas, ani Thiago Alcantara nie potrafili go zastąpić. Informacja o odejściu Victora Valdesa, kontuzje Carlesa Puyola i Javiera Mascherano, a także cała kadra zdradzająca symptomy przemęczenia i wypalenia, to pełen obraz kłopotów nowych mistrzów Hiszpanii. Tym bardziej gracze Barcy mają prawo cenić to, co osiągnęli. Autor: Dariusz Wołowski Porozmawiaj o artykule na blogu Darka Wołowskiego