Z każdą minutą dogrywki narastała panika. Gerard Pique nie pamięta, co działo się na boisku, w myślach wykonywał już rzut karny, który mógł zdecydować o tytule. "Walę w środek, na siłę, ile Bozia dała" - obiecywał sobie licząc, że prawdopodobieństwo popełnienia błędu jest wtedy najmniejsze. Kiedy w 116. min Cesc Fabregas podał do Andresa Iniesty, Pique nawet tego nie zauważył. Andres przyjął piłkę i nagle poczuł, że wszystko dzieje się na zwolnionych obrotach. Stadion zamarł w ciszy, Iniesta przestał słyszeć wrzask, nie docierały do niego też pojedyncze głosy, nie miał nawet pojęcia, czy w chwili podania był, czy nie był na spalonym. Ale wiedział, że trafi, że musi trafić, że nadszedł czas na najważniejszego gola w historii hiszpańskiej piłki. Nie potrafi wyjaśnić, dlaczego był aż tak pewny swego. Przecież przed finałem z Holandią uważał, że jest ostatnim, który mógłby rozstrzygać o tytule mistrzostw świata. Koszulki z wizerunkiem zmarłego przyjaciela Daniego Jarque z Espanyolu nie założył myśląc o sobie, jako o strzelcu złotej bramki, chciał pokazać ją światu po golach kolegów. Pomysł podsunął mu Fernando Torres, gdy obaj zauważyli jak Sergio Ramos i Jesus Navas zakładali podkoszulki ze zdjęciem zmarłego nagle, tak jak Jarque kolegi z Sevilli Antonio Puerty. "Don Andres, kochany don Andres, zaoszczędził nam wszystkim tyle stresu i nerwów. Dzięki niemu będę żył z 10 lat dłużej" - mówi Pique. Sam Iniesta uważa, że jego strzał był tylko częścią całości, którą wykonali w czternastu. Może nawet wcale nie najważniejszą częścią. Gdyby po uderzeniu Arjena Robbena, Iker Casillas nie odbił piłki końcem buta, do dogrywki w ogóle by nie doszło. Pique ma osobisty dług wobec bramkarza Realu. Spowodował głupi rzut karny w ćwierćfinale z Paragwajem, który Iker obronił. A potem pojawił się David Villa i zbawił drużynę, tak jak we wszystkich wcześniejszych meczach, poza tym pierwszym ze Szwajcarią. Iniesta uważa, że tamta porażka na inaugurację, która postawiła hiszpańską drużynę pod ścianą, była kołem napędowym kolejnych sukcesów. Bez niej byłoby może to, co zwykle, czyli kilka łatwych triumfów w grupie, a potem sensacyjne i gorzkie pożegnanie z mistrzostwami. Ileż razy tak właśnie się działo? "To był bardzo nerwowy i słaby mecz w naszym wykonaniu" - wspomina Xavi męczarnie z Paragwajczykami. Jakimś cudem Hiszpanie przełamali jednak kompleks ćwierćfinałów i zaczęli wierzyć w końcowe zwycięstwo. Na ich drodze stawali jednak Niemcy, "czarna bestia" grająca najpiękniejszy futbol w tym turnieju. Pique wspomina, że cztery gole, które Niemcy strzelili Argentynie, wbiły Hiszpanów w fotele. "Ozil, Khedira, Muller wydali nam się nagle piłkarzami z innej bajki". Xaviemu natychmiast stanęły przed oczami wszystkie porażki z "Mannschaftem". "Kiedyś, gdy patrzyłem na Włochów i Niemców wydawali mi się piłkarzami z innego wymiaru. Myślałem, że sam nie mam żadnych szans być tak dobry jak oni" - opowiada o swoich kompleksach. Lider Barcelony nie widzi wspólnego mianownika między zwycięstwami Hiszpanii nad Niemcami w finale Euro 2008, i półfinale mundialu w RPA. W Austrii i Szwajcarii "La Roja" grała wspaniale, wszystko układało jej się od początku do końca, utrzymała wielką formę aż do finału, w którym trafiła na rywala w kryzysie. Tymczasem w Afryce Hiszpanie potwornie męczyli się w każdym spotkaniu. "Z Hondurasem mieliśmy Villę, z Chile masę szczęścia" - przyznaje Xavi. Jego zdaniem nawet w dwóch ostatnich, najlepszych swoich meczach w RPA drużyna nie osiągnęła formy z mistrzostw Europy. Po meczu z Niemcami Pique nazwał geniuszem Carlesa Puyola. Nie za zwycięską bramkę dającą finał, ale za to czego dokonywał w tyłach. "On jeszcze długo będzie dla mnie mistrzem. Nie chcę nawet słyszeć o dniu, w którym zakończy karierę". Iniesta zapewnia, że w RPA drużyna mistrza Europy nawet przez chwilę nie czuła się pewna swego. Podczas ćwierćfinałowego meczu Holandia - Brazylia Pique i Vicente del Bosque jechali gdzieś samochodem. Stoper co chwila dostawał sms-y od kumpla z Hiszpanii. "Gol Sneijdera", "czerwona kartka dla Melo", "Brazylia odpadła". Tę ostatnią informację dostrzegł i przeczytał selekcjoner. "Potem popatrzyliśmy sobie w oczy, a ja zrozumiałem, co on chce mi powiedzieć" - mówi Pique. "Jeśli nie oni, to może my?" Iniesta wspomina, że takiego spokoju jak przed finałem nie było przed żadnym innym meczem. Xavi dodaje, że on cieszył się tylko z tego, iż to całe mundialowe cierpienie dobiega końca. W autokarze jadącym na stadion była cisza. Hiszpańscy gracze porozumiewali się za pomocą Blackberry. Del Bosque zakazał używania Facebooka i Twittera podczas całego turnieju. "Są nasi", "Nie możemy tego zaprzepaścić" - takiej treści informacje przekazywali sobie przyszli mistrzowie świata. A potem Howard Webb rozpoczął mecz - bezdyskusyjnie nr 1 w historii hiszpańskiej piłki. W 120 minut "nienawidzący" się gracze Realu i Barcelony dokonali wspólnego dzieła, które wcześniej nie udało się pokoleniom graczy nie mniej utalentowanych. Hiszpania tkwiła w piłkarskim piekle od pierwszego mundialu. Nie trudno wyobrazić sobie kompleksy wielkiej futbolowej nacji, która na najważniejszej imprezie nigdy nie zdobyła medalu. David Villa wspomina mężczyzn płaczących jak dzieci. Podczas wywiadu z Sarą Carbonero (zawodowo dziennikarką, prywatnie narzeczoną bramkarza Realu), Iker Casillas całował zamiast mówić. Andres Iniesta został narodowym bohaterem. Owacją witają go dziś nawet w Madrycie. Życie strzelca złotego gola wywróciło się do góry nogami. Zapewnia jednak, że jego głowa i serce to miejsca, w których wszystko zostało po staremu. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2108043">Czytaj inne teksty Darka Wołowskiego i dyskutuj z nim na blogu - Kliknij!</a>