"Tragiczny. Nie poruszył mu się nawet jeden włos, ale jego sędziowanie było pożałowania godne. Nie odważył się pokazać zasłużonej drugiej żółtej kartki Ramosowi, gdy do końca meczu pozostawała godzina, a potem w 96. min podyktował niesłusznego karnego za faul na Pepe". W ten sposób pracę Muniza Fernandeza skwitował madrycki dziennik "Marca", o którym można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest wrogo nastawiony do "Królewskich". Oceniając pracę arbitra w skali od 0 do 10, największa sportowa gazeta w Hiszpanii przyznała mu notę 0! Praca arbitra stała się głównym tematem dyskusji po meczu, w którym Elche w 92. min uzyskało wyrównującą bramkę. Wydawało się, że tego wyniku nic nie zmieni, gdy po rzucie rożnym Pepe pociągnął za rękę rywala, po czym sam padł jak długi w polu karnym. Strzałem z jedenastu metrów Cristiano Ronaldo uratował zwycięstwo dla "Królewskich". Słowo "robo" (rabunek) pada w Primera Division coraz częściej. Wczoraj powtarzali je zrozpaczeni gracze i trenerzy Elche, parę dni temu to samo mówili piłkarze Sevilli, gdy w przegranym 2-3 starciu z Barceloną na Camp Nou arbiter nie uznał im gola, twierdząc, że strzelec Juan Cala faulował Daniego Alvesa. Wtedy wszyscy w Barcelonie bronili Muniza Fernandeza, teraz są oczywiście oburzeni. "Tak wygrywa Real. Oszustwo" - ogłasza na okładce kataloński "Sport". Gerard Pique też nie wytrzymał po starciu Realu z Elche i na twitterze napisał, iż Canal+Sport, który pokazuje mecze Primera Division, wyemitował tym razem komedię. "Cieszę się, że niektórzy zamienili teatr na kino" - odpisał mu równie ironicznie kolega z Realu Alvaro Arbeloa. To stwierdzenie w stylu Jose Mourinho oskarżającego kiedyś graczy Barcelony o "teatr", czyli notoryczne symulowanie fauli. Carlo Ancelotti słusznie zauważył, że piłkarze powinni przede wszystkim przemawiać na boisku. Arbeloa "przemawiał" źle, to po akcji jego skrzydłem Boakye zdobył gola na 1-1 dla Elche. Pique, który podczas meczu z Sevillą przegrał pojedynek powietrzny z Calą, też szybko zapomniał, co się stało zaledwie 11 dni temu na Camp Nou. Przekonanie, że przygniatająca przewaga ekonomiczna nie wystarczy Realowi i Barcelonie, jest w Hiszpanii powszechne. Fani mniejszych klubów recytują z pamięci dziesiątki przykładów potwierdzających, że sędziowie pomagają wielkim, krzywdząc mniejszych i biedniejszych. Nie jest to zresztą problem hiszpański. Słynny termin "Fergie time" miał dowodzić, że w Premier League gra się do chwili, kiedy Manchester United nie zdobędzie zwycięskiej bramki, a jego legendarny boss nie uzna, iż mecz można zakończyć. W dziedzinie sędziowskiej trudno oddzielić prawdę od legend i pomówień. Są trenerzy, którzy z założenia nie komentują pracy arbitrów uważając, że tak jak oni i piłkarze, tak i prowadzący spotkania mają prawo popełniać błędy. Problem polega na tym, że w tych błędach wielu widzi świadomą działalność. Muniz Fernandez jest arbitrem aroganckim i wyjątkowo irytującym. Wydaje najbardziej absurdalne decyzje bez mrugnięcia okiem. Część fanów uważa, że to nie jest przypadek. Że ma bezgraniczne wsparcie swoich szefów, co więcej jest ich prawą ręką. A więc komuś, kto rządzi hiszpańską piłką zależy na tym, by pomagać Realowi i Barcelonie? Podejrzewanie sędziów o stronniczość ma długą tradycję i jest nieźle uzasadnione. Nie dotyczy oczywiście wyłącznie małych klubów. Fani Barcelony wspominają, że w latach 1967-70 i 1975-80 oraz 1985-90 sędziami w Hiszpanii rządził niepodzielnie Jose Plaza, uważany za zapamiętałego wroga klubu z Camp Nou. W tym czasie Barcelona nie była mistrzem Hiszpanii ani razu. Podobno Plaza uważał to za swój osobisty sukces. Łatwo wyobrazić sobie, że to wystarczy fanom z Camp Nou za wyjaśnienie problemu. Tak jak Mourinho uważał, że nie byłoby wielkiego wzlotu zespołu Pepa Guardioli, gdyby jego drużynie nie pomagali sędziowie. Tak w Primera Division, jak w Champions League. Dramatyczne tytuły w dzisiejszej prasie katalońskiej to tylko przejaw stronniczości i zacietrzewienia. Tak jak polemika między Pique i Arbeloą. Cały ten krzyk dowodzi jednego: że w jednej z najsilniejszych lig świata problem złych arbitrów nie zostanie szybko załatwiony. Zamiast rzeczowej, w miarę obiektywnej debaty, główne strony konfliktu potrafią wyłącznie obrzucać się nawzajem oskarżeniami. Bo przecież nikt w Katalonii nie ma wątpliwości, że wczoraj nie chodziło wcale o Elche. Muniz Fernadez pomógł Realowi tylko po to, by nie tracił dystansu do Barcelony. Dlaczego jednak 15 września w starciu z Sevillą ten sam zły arbiter przyczynił się do zwycięstwa drużyny z Camp Nou? "Złodziejstwo" - powtarzali wtedy gracze i trenerzy Sevilli, a dziennik "Marca" przyznał Munizowi Fernandezowi notę 2 w skali do 10. Może więc nie chodzi wcale o spisek zakrojony na wielką skalę, ale błędy jednego, słabego sędziego? Dyskutuj z autorem artykułu na jego blogu